Niemiecka chadecja świętuje sukces. Tak wysokiego poparcia CDU kanclerz Angeli Merkel i jej bawarska siostra CSU nie odnotowały od końca lat 80. Ponad 42 proc. poparcia, o jakim mówiły pierwsze, opublikowane przez telewizję ARD tuż po zamknięciu urn sondaże, mogło jej wystarczyć do samodzielnych rządów. W przeciwnym razie nieuchronna wydaje się wielka koalicja z lewicową SPD. (Ze wstępnych, oficjalnych wyników wyborów wynika, że partie zdobyły wspólnie 41,5 proc. - przyp.red.)
Merkel nie ukrywała, że najchętniej kontynuowałaby rządy z liberalną Wolną Partią Demokratyczną (FDP). Tyle tylko, że FDP nie wejdzie do Bundestagu. Historia tej mieszczańskiej partii to najlepszy dowód, jak zmienna potrafi być łaska wyborców. Jeszcze w 2009 r. partia pod wodzą wciąż kierującego dyplomacją Guida Westerwellego świętowała najlepszy w historii wynik wyborczy – 14,6 proc. Wewnętrzne konflikty i poczucie zdominowania przez większego koalicjanta skutecznie jednak pozbawiły partię elektoratu. Wczorajsze exit polls dawały jej 4,6 proc., czyli poniżej progu wyborczego. Gdyby FDP pozostała pod nim, byłby to pierwszy przypadek od 64 lat, gdy liberałowie znaleźli się poza parlamentem.
Wokół progu oscylowała też nowa Alternatywa dla Niemiec (AfD), budowana na sprzeciwie wobec wspólnej waluty oraz współfinansowania przez Niemcy kolejnych transz pomocy dla państw południa Europy. Do chwili zamknięcia tego numeru DGP trudno było przewidzieć, po której stronie progu wyborczego znajdzie się AfD. Exit polls mówiły o 4,9-proc. poparciu dla kierowanego przez ekonomistę Bernda Luckego ugrupowania.
W tej sytuacji nie jest wykluczone, że kanclerz Merkel będzie musiała wrócić do znanej z lat 2005–2009 wielkiej koalicji z socjaldemokratami, obecnie kierowanymi przez Peera Steinbruecka. Wówczas ten mało charyzmatyczny, popełniający kolejne gafy eksminister finansów także będzie mógł ogłosić sukces. Choć SPD we wczorajszych wyborach zdobyła ok. 26 proc. głosów, co oznacza, że ani na jotę nie poprawiła notowań z początku roku, Steinbrueck może wprowadzić ją do rządu. A ponieważ między obu głównymi ugrupowaniami istnieją poważne różnice zdań, można się spodziewać, że w takim wypadku niemieckie przywództwo w Europie byłoby znacznie mniej zdecydowane.
SPD jako mniejszy koalicjant łagodziłaby presję rządu Merkel na cięcia wydatków w Europie, niewykluczone też, że wróciłby temat euroobligacji, czyli pomysłu uwspólnotowienia części długu państw członkowskich Unii Europejskiej. Co więcej, w samej CDU nie brakuje podziałów na tle polityki antykryzysowej. Minister finansów Wolfgang Schaeuble ogłosił np. w kampanii zamiar przyznania Grecji trzeciego pakietu pomocowego, o czym Merkel wolała nie wspominać. Dodanie do rządu w Berlinie polityków SPD utworzyłoby prawdziwą mieszankę wybuchową. Teoretycznie w odwodzie może być jeszcze koalicja CDU z Zielonymi (8,1 proc.), choć takiego sojuszu Niemcy jeszcze nie przerabiały.