Warto się jednak zatrzymać przez chwilę nad tym wydarzeniem. Tak jak zrobiły to niemieckie media.

Nieszczęsna burmistrzyni nazywa się Susanne Gaschke. Rządziła w Kilonii zaledwie rok, choć przyszłość wróżono jej świetlaną. Odeszła z powodu jednej decyzji podjętej w czerwcu, a konkretnie na trzy dni przed rozpoczęciem letnich wakacji w kilońskiej radzie miejskiej. Decyzja została wydana w trybie pilnym. Niemieckie prawo komunalne daje burmistrzom takie narzędzia po to, by mogli działać szybko, jeśli wymagają tego szczególne okoliczności. Taka decyzja musi jednak spełniać kluczowy warunek – przeciwdziałać szkodzie, której skutków nie można będzie później naprawić.

A oto jak było w tym konkretnym kilońskim przypadku. Pilna decyzja burmistrzyni Gaschke przewidywała darowanie części zadłużenia, jakie miał wobec lokalnych służb skarbowych znany kiloński okulista i przedsiębiorca Detlef Uthoff. Suma nie była mała i dotyczyła 4,1 mln euro zaległości podatkowych. Sprawa ciągnęła się od lat 90. Uthoff spór z urzędem skarbowym wprawdzie przegrał, ale potem konsekwentnie opóźniał wykonanie wyroku. Narosły mu więc odsetki w wysokości 3,7 mln euro. Burmistrzyni Gaschke tłumaczyła potem, że irytowała ją wieloletnia indolencja władz miejskich, i chciała, by miasto zobaczyło kiedykolwiek przynajmniej część zaległych pieniędzy. W zamian za obietnicę spłaty zaległości była więc gotowa zrezygnować z odsetek. Ale dlaczego decyzja zapadła w trybie pilnym? Na to Gaschke też miała swoją odpowiedź. Było powszechnie wiadomo, że sieć klinik okulistycznych Uthoffa z powodu ciągnącego się sporu z fiskusem od lat balansowała na granicy bankructwa. I gdyby firma upadła, Kilonia straciłaby około setki miejsc pracy. Trudno jednak odmówić racji również krytykom Gaschke. Czy naprawdę sprawa była aż tak pilna, że burmistrzyni nie mogła poczekać kilka tygodni, aż radni wrócą z wakacji?

Sprawa ma jeszcze jeden smaczek. Wyjaśnia on jednocześnie, dlaczego zarzutami wobec bądź co bądź lokalnego polityka żyły wszystkie czołowe niemieckie media. Otóż 46-letnia Gaschke sama była wcześniej dziennikarką. I to bardzo znaną, bo pracującą przez lata w hamburskim tygodniku „Die Zeit”. A jednocześnie aktywną członkinią SPD (w Niemczech nikt nie zakazuje dziennikarzom przynależności partyjnej). Gdy więc w Kilonii zwolniło się stanowisko burmistrza, lokalna SPD sięgnęła właśnie po Gaschke. W końcu miała rozpoznawalną twarz, a na dodatek jej mąż od lat jest lokalnym partyjnym bonzą i posłem do Bundestagu.

Po złożeniu dymisji Susanne Gaschke była rozgoryczona. Mówiła o naładowanym testosteronem światku polityczno-medialnym, który ją pożarł. Media podchwyciły ten wybuch emocji i przedstawiły jako przejaw słabości. „Frankfurter Allgemeine Zeitung” ironizował, że miło jest strzelać z ambony do niedźwiedzi. Ale jak się samemu przebierze za misia i zacznie biegać po lesie, a tu nagle padają strzały, to już miło być przestaje.

Z całej historii daje się też wyciągnąć lekcję bardziej uniwersalną. Klasa polityczna krytykowana jest wszędzie i zawsze. Za brak zasad, krótkowzroczność czy nieuczciwość. Bardzo często jednak próby poprawiania tego świata od środka przez ludzi z zewnątrz kończą się skutkami odwrotnymi do tych pierwotnie zamierzonych.