Były prezes Banku Anglii Mervyn King powiedział kiedyś, że polityka pieniężna powinna być tak przewidywalna, że aż nudna.
O ile rzeczywiście w latach 90. i na początku obecnego wieku taki cel w niektórych krajach udało się uzyskać, to ostatnie lata przynoszą wiele ciekawych zwrotów w polityce pieniężnej – nowe kraje dołączają do luzowania ilościowego, do wojen walutowych, aktywnych interwencji na rynku walutowym. W tym kontekście wyróżnia się NBP. Nadzieja prezesa Marka Belki, który powiedział w ubiegłym tygodniu: „Może w końcu uda mi się być nudnym”, ma duże szanse na spełnienie, szczególnie w najbliższych miesiącach.
Po tym jak w listopadzie RPP przedłużyła sugerowany okres stabilnych stóp, jest niemalże pewne, że parametry polityki pieniężnej pozostaną bez zmian co najmniej do połowy 2014 r. Posiedzenie RPP z ubiegłego tygodnia utwierdza w przekonaniu, że przez najbliższe pół roku komentowanie posiedzeń rady faktycznie będzie dość nudne i przewidywalne, jeśli chodzi o poziom stóp procentowych.
Wydaje mi się jednak, że im bliżej będzie połowy 2014 r., coraz bardziej zasadne będzie pytanie o początek zacieśnienia polityki pieniężnej. Jeszcze niedawno niektórzy członkowie RPP nie widzieli oznak ożywienia, a dziś już chyba tylko niepoprawni pesymiści nie wierzą w dalsze przyspieszenie polskiej gospodarki. Przy tym jest coraz większa szansa, że będzie ono w coraz większym stopniu generowane przez popyt krajowy, przy kontynuacji poprawy sytuacji na rynku pracy. Moim zdaniem inflacja bazowa może zbliżyć się, a być może nawet przekroczyć poziom 2 proc. w pierwszej połowie roku. Co za tym idzie – korekta poprzedniej ścieżki z projekcji inflacji NBP może się okazać niewystarczająca i na początku roku możemy zobaczyć kolejną. Tak więc pierwszym ciekawym posiedzeniem RPP będzie spotkanie w lutym, na którym poznamy nową projekcję. Kolejna projekcja będzie już w lipcu, czyli po sugerowanym okresie stabilnych stóp.
Reklama
W drugiej połowie 2014 r. rada będzie już musiała odpowiedzieć na pytanie, czy w zmienionych warunkach makroekonomicznych (wyższy wzrost PKB, wyższa inflacja) należy utrzymywać stopy na tak niskim poziomie. Na konferencji prasowej po grudniowym posiedzeniu członek RPP Andrzej Rzońca (starający się mówić w imieniu całej rady) stwierdził, że rada chce prowadzić konwencjonalną politykę pieniężną, która to charakteryzuje się dodatnimi realnymi stopami procentowymi. Warto przypomnieć, że już w opisie z listopadowego posiedzenia RPP można przeczytać, że zdaniem niektórych członków rady wzrost inflacji może być wyższy niż przewidywany w projekcji, jeśli presja popytowa będzie silniejsza niż zakładana w projekcji lub wystąpią negatywne wstrząsy na rynkach surowców. Ci sami członkowie zwrócili uwagę, że możliwy wzrost inflacji może spowodować obniżenie realnej stopy procentowej.
Czego można oczekiwać, zanim dojdzie do pierwszej podwyżki stóp? Po listopadowym posiedzeniu można było liczyć na to, że Rada Polityki Pieniężnej podejmie ciekawy wątek rozpoczęty przez prezesa Belkę na listopadowej konferencji. Chodzi mianowicie o określenie, jakie symptomy zmian w gospodarce mogłyby zmienić jej postrzeganie przyszłych trendów. Byłoby to przydatne w ocenie prawdopodobieństwa przyszłych zmian stóp procentowych. Sprawić by to mogło, że nawet jeśli rada przejdzie w końcu do polityki stopniowych podwyżek stóp, to nie będzie musiała zaskakiwać i utrzyma przewidywalnie nudną politykę pieniężną. Na razie bowiem prognozy momentu pierwszej podwyżki są dość zróżnicowane. Na grudniowej konferencji prasowej prezes Belka, odnosząc się do pytania na ten temat, nieco rozczarował. Mówiąc o głównych czynnikach obserwowanych przez RPP, wspomniał o popycie wewnętrznym, rynku pracy czy też badaniach dotyczących elastyczności popytowej różnych komponentów inflacji. Co więcej, stwierdził, że nie jest pewien, czy RPP jest gotowa i czy w ogóle będzie przedstawiać publicznie zestaw mierników (progów), które miałyby skłaniać do zmiany stóp. Oczywiście można zrozumieć, że konkretne ustalenie warunków, które oznaczają zmianę stóp, trudno w Polsce zastosować. Zastanawia jednak, po co o tych „symptomach” wspominał prezes w ubiegłym miesiącu.
ikona lupy />
Maciej Reluga główny ekonomista Banku Zachodniego WBK / Dziennik Gazeta Prawna