Turcja do niedawna rzeczywiście była szybko rozwijającą się gospodarką, jednak ostatnie wydarzenia polityczne podważyły zaufanie do tego kraju. W ubiegłym roku zaczął się zjazd liry – z 2,3 liry za euro do ponad 3 obecnie. Sytuacja jest na tyle zła, że Turcję zalicza się obecnie do 5 najbardziej zagrożonych kryzysem państw na świecie. Trzeba mieć spory apetyt na ryzyko i stalowe nerwy, by właśnie teraz inwestować na tamtym rynku. Być może ci, którzy to zrobią, zarobią krocie, kiedy stan gospodarki tureckiej się poprawi, ale jeśli kryzys się pogłębi, straty będą równie spektakularne.

Zresztą to nie pierwszy ryzykowny kierunek, na który władze próbują wepchnąć przedsiębiorców. Program Go Africa ma pomóc polskim firmom w podboju Czarnego Lądu. Tymczasem PGNiG, który zainwestował tam parę lat wcześniej, niedawno zawiązał rezerwy i zrobił odpisy na działalność oddziału w Libii. Chodzi o ponad 0,5 mld zł, które firma praktycznie straciła. W 2009 r. z projektu kongijskiego wycofał się KGHM, choć koszty w tym wypadku sięgały (tylko?) 40 mln dol.

Znowu: można się upierać, że ci, którym się uda w Afryce, będą bogaci. Bo to ludny kontynent, pełen bogactw mineralnych, który szybko się rozwija. Mało tego – za opinią, że Czarny Ląd przynosi złoto, stoi historia, w końcu tylu awanturników wzbogaciło się tam w XIX i na początku XX w. Kłopot w tym, że zysków zazwyczaj nie mają ci, którzy chcą inwestować w Afryce na normalnych zasadach.

Z drugiej strony jednak w takim doborze państw czy regionów, w których polskie firmy miałyby inwestować, może być metoda. W końcu stare porzekadło mówi, że nie ma zysku bez ryzyka – im większe ryzyko, tym większe zyski. Tylko nie jestem pewien, czy głowa państwa lub szef rządu dobrze wypadają w roli organizatora wyjazdów, które później mogą zmienić się w coś z rodzaju obozu przetrwania dla przedsiębiorców.

Reklama