Na początek małe kalendarium. Rok 1870. Rzutkiemu przedsiębiorcy Adelbertowi Delbrueckowi udaje się zgromadzić inwestorów potrzebnych do realizacji nowatorskiego biznesplanu. Chodzi o stworzenie banku, który pozwoli niemieckim przemysłowcom robić interesy na innych kontynentach. I wyeliminować w ten sposób z gry kosztownych pośredników z londyńskiego City. Pomysł zaskakuje. Deutsche Bank rośnie i rośnie. Ale prawdziwa ekspansja rusza dopiero ponad sto lat później. Na przełomie lat 80. i 90. XX wieku frankfurtczycy serią agresywnych przejęć (Morgan Grenfell, Sharps Pixley) wchodzą do absolutnej czołówki światowego systemu finansowego. Od tamtej pory rządzą m.in. na globalnym rynku handlu złotem oraz dewizami. Mocno rozpychają się na amerykańskim rynku bankowości inwestycyjnej. W Niemczech już i tak rządzą niepodzielnie (15 proc. rynku).

Niemcy od lat doskonale wiedzą, że Deutsche jest perełką w koronie ich gospodarki. Kolejni szefowie frankfurckiego to ważni gracze tamtejszego życia publicznego. Mają dostęp do ucha kolejnych kanclerzy i ministrów.

Odwdzięczają się, podkreślając na każdym kroku, że choć akcjonariat zagraniczny sięga 50 proc., to DB zawsze pozostanie bankiem „niemieckim”. Pod wodzą charyzmatycznego Josefa Ackermanna (2002–2012) Deutsche notuje wyniki wręcz fenomenalne. I wydaje się (podobnie jak cała niemiecka gospodarka) jakby odporny na szalejący wszędzie wokół kryzys finansowy. Po odejściu Ackermanna za sterami zasiada korporacyjne cudowne dziecko Anshu Jain. Sympatyczny szpakowaty Hindus pojawiający się nawet na najważniejszych biznesowych spotkaniach ze zwyczajnym turystycznym plecaczkiem odpowiedzialny był przez lata za bankowość inwestycyjną, a więc momentami 90 proc. zysków całej instytucji.

I wtedy coś pęka. Ostatnio nie ma właściwie miesiąca, by niemieckie media nie pisały o kolejnym skandalu związanym z funkcjonowaniem największego niemieckiego banku. Oskarżenia o manipulowanie przy cenie złota oraz kursach walut. Pomaganie co bardziej majętnym klientom w uciekaniu przed fiskusem. Wreszcie okładkowy tekst „Spiegla” o tym, że to Deutsche Bank był najbardziej aktywny przy nadmuchiwaniu bańki na amerykańskim rynku nieruchomości. Tej samej, która pękła w latach 2007–2008. Wszystkie te doniesienia pokazały Niemcom jedno. Że ich Deutsche gra tak samo (a może nawet ostrzej) niż wilki z City oraz Wall Street. I w tym sensie jest tak samo odpowiedzialny za wybuch obecnego kryzysu ekonomicznego.

Reklama

Zdaniem niemieckich mediów ten kryzys zaufania nie ujdzie na sucho ani DB, ani innym. Bo zaowocuje pewnie zmianą polityki wobec całego sektora bankowego. W ostatnich kilkunastu latach lobby bankowe nie miało większych trudności w utrącaniu co bardziej ostrych rozwiązań i regulacji wymierzonych w sektor finansowy. Teraz – gdy mit o niewinności DB legł ostatecznie w gruzach – będzie o to już dużo, dużo trudniej.