Z Joanną Mruk rozmawia Marta Kawczyńska
Łapanki, wywózki na roboty, egzekucje. Wojna. Czy w takich czasach myślano o tym, by wyglądać elegancko, zastanawiano się, co ma się na sobie?
Z naszej perspektywy wydaje się to absurdalne – ale tak. Moda była wówczas niezmiernie ważna. We wstępie do książki zamieszczam cytat ze wspomnień Hali Chlistunow, który dotyczył jej przygotowań do udziału w Powstaniu Warszawskim. Pisze: „Myślałam sobie nawet, że sweterek będzie niepotrzebny, bo to sierpień, ale sukienka się przyda, kiedy będziemy świętować zwycięstwo”. Te słowa dowodzą, że nawet w sytuacjach tak dramatycznych jak wojna moda, a także elegancja i dbałość o wygląd były tym, o czym nie zapominano. Ubrania musiały być czyste, wyprane, wyprasowane, a włosy ułożone.
Reklama
Dlaczego tak bardzo zwracano na to uwagę?
Przede wszystkim wynikało to z innego podejścia do wychowania. My nie mamy od dziecka wpajanej tradycji, że kobiecie z nieułożonymi włosami nie przystoi wyjść na ulicę. Choćby nie wiadomo co się działo. Z jednej strony był to obyczaj, a z drugiej niezmiernie ważna kwestia z punktu widzenia psychologicznego. Kobiety w ten sposób pokazywały, że choć warunki są ciężkie, to one się nie poddają. To był sygnał, że nie wszystko runęło, że wciąż istnieje jeszcze jakaś normalność.
Nawet na Pawiaku, siedząc w celach, kobiety układały sobie włosy. Starały się znaleźć szpilki, zakręcić loki. To, co wydaje się niewyobrażalne w takich warunkach, było tym, co trzymało je przy życiu
Czy to również był sygnał dla okupanta?
To był sposób pokazania swojej godności. Tylko pierwszy rok wojny był tym, gdy na ulicach nie było widać kolorowych strojów i kapeluszy – kobiety wybierały chustki i stroje, które uchodziły za skromne, bo uważano, że w obliczu śmierci nie wypada się stroić. Ale z czasem wszystko wracało do normalności na tyle, na ile było to możliwe. Monika Żeromska wspominała, że przed wyjściem z domu wydzielała sobie po kropelce ulubionych perfum kupionych jeszcze przed wojną. Nazywała je „pachnącym, niewidocznym pancerzem”, który pomagał jej się mniej bać Niemców. Kiedy zapomniała ich użyć, potrafiła wrócić się do domu.
Zatrzymajmy się przez chwilę przy codziennym życiu Polaków w trakcie okupacji. Jak ono wyglądało?
To może wydać się zaskakujące, ale ludzie szybko przystosowali się nawet do tych najcięższych warunków. Mimo że otaczała ich śmierć, nauczyli się z tym żyć. Kobiety, jak dawniej, chodziły do fryzjera, jeśli rzecz jasna było je na to stać. Okazuje się, że w czasie okupacji funkcjonowały też salony strzyżenia psów, więc kto mógł, to dalej dbał o pupila – ogłoszenia o ich działalności można było znaleźć w prasie. Z drugiej strony życie w Polsce stawało się coraz trudniejsze. Podstawowym problemem stało się zdobycie żywności. Produkty były coraz słabszej jakości, a ich ceny wysokie. Pojawiły się przydziały kartkowe, lecz były tak małe, że bez zdobycia jedzenia na czarnym rynku niejedna rodzina by głodowała. W ciągu trzech pierwszych miesięcy okupacji ceny produktów, w tym zwłaszcza mięsa, wzrosły trzykrotnie. Zmartwieniem niejednej pani domu było więc to, z czego zrobi obiad. Pojawiało się wiele poradników kulinarnych, w tym m.in. Zofii Serafińskiej pod tytułem „Ziemniaki na pierwsze… na drugie… na trzecie. 135 nowych przepisów na czasie”. Brak podstawowych produktów sprawił, że używano ich namiastek – sacharyny zamiast cukru czy kawy z żołędzi zamiast prawdziwej. Kto mógł, przywoził żywność ze wsi lub kupował ją na czarnym rynku. W domowych ogródkach hodowano króliki, drób, uprawiano warzywa.
Cały wywiad z Joanną Mruk przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP
fot. mat. prasowe
Joanna Mruk autorka książki „Moda kobieca w okupowanej Polsce”. Publikuje artykuły dotyczące mody i historii, prowadzi wykłady i prezentacje dotyczące historii mody i ubioru oraz warsztaty dla dzieci i młodzieży. Kolekcjonerka zabytkowych strojów i dodatków. Założycielka i prezeska Stowarzyszenia Grupa Rekonstrukcji Historycznej Bluszcz