Z jednej strony jest przeregulowany, a z drugiej wygląda tak, jakby nikt nim nie zarządzał. W efekcie płacimy dwa razy tyle za gaz i cztery razy więcej za elektryczność w porównaniu do Amerykanów.

Od 2005 r. Stanom Zjednoczonym udało się ograniczyć emisję dwutlenku węgla bez ustanawiania żadnych sztywnych celów prawie o 10 proc. Europa w tym czasie również znacząco zredukowała emisję: jest na dobrej drodze do osiągnięcia celu 20 proc. redukcji CO2 w 2020 r. Jednak sposób, w jaki obie gospodarki realizują te cele, jest skrajnie różny. Stany Zjednoczone redukują emisję, jednocześnie rozwijając się, a Europa stawia sobie bardzo ambitne cele i tworzy skomplikowane mechanizmy ich realizacji. W UE już płacimy cenę za swoje ambicje – wyższe ceny energii sprawiają, że nasz kontynent staje się na globalnym rynku niekonkurencyjny w zakresie produkcji towarów wymagających zużycia dużej ilości energii. W czasie gdy USA i kluczowe gospodarki wschodzące, Chiny oraz Indie, zwiększają swój udział w rynku eksportowym, Europa odnotowała 10-proc. spadek.

Na całym kontynencie wyraźnie odczuwalne są skutki ucieczki inwestorów, które wynikają z wyśrubowanych standardów unijnej polityki w obszarze energii i ochrony klimatu. Przemysł na kontynencie staje się od lat coraz mniej konkurencyjny, a wraz z inwestorami znikają miejsca pracy. Unijni przywódcy dwoją się i troją, żeby opracować plan na zatrzymanie plagi bezrobocia, szczególnie dotkliwej dla młodych. Reindustrializacja powinna stać się nowym planem działania UE i w efekcie doprowadzić do zwiększenia udziału przemysłu w unijnym PKB z 15 do 20 proc. Według symulacji BusinessEurope, największej organizacji pracodawców na kontynencie, przyniesie to setki tysięcy nowych miejsc pracy. Warunki? Jednym z kluczowych jest racjonalna polityka energetyczna, która pozwoli na produkcję taniej energii dla przemysłu. Tymczasem Komisja Europejska w swoim niedawnym komunikacie ogłosiła, że nowa polityka w obszarze energii i ochrony klimatu zakłada redukcję emisji dwutlenku węgla o 40 proc. do 2030 r. Cel ambitny, ale racjonalny tylko wówczas, gdy podobne zobowiązania podejmą inni uczestnicy globalnego rynku, np. Stany Zjednoczone, Chiny czy kraje Ameryki Południowej. W przeciwnym razie Europa pozostanie samotnym liderem, za którym nikt nie podąża, i sama siebie zepchnie na peryferia konkurencyjności. Z tego powodu środowisko biznesu apeluje do Komisji Europejskiej, by zaczekała z ostatecznym ustanowieniem celu redukcji emisji na 2030 r. do czasu osiągnięcia światowego porozumienia klimatycznego w Paryżu w 2015 r. Do tego apelu dołączają także polskie środowiska biznesowe, bowiem pomimo znaczącego postępu technologicznego cel redukcji emisji gazów cieplarnianych o 40 proc. jest wielkim wyzwaniem dla polskiego przemysłu.

Poza pragmatycznym podejściem ważne jest uporządkowanie i stworzenie unijnego rynku energetycznego. Wydawać by się mogło, że właśnie ta sfera powinna być jedną z najlepiej zintegrowanych w ramach Europy. Nie możemy przecież ustanowić granic dla zanieczyszczeń. Ale mamy do czynienia ze swoistym bałaganem i nadmiarem regulacji, które nie przynoszą efektów w postaci poprawy konkurencyjności Europy i przystępnych cen energii. Wręcz przeciwnie. Jak słusznie podkreśla Komisja Europejska, koszt energii elektrycznej może być jednocześnie za wysoki i zbyt niski. Są momenty, w których dysponujemy zbyt dużą ilością energii, a kiedy indziej jej brakuje. Nikt nie jest w tej sytuacji zadowolony: ani producenci, ani konsumenci. Energetyka jest przeregulowana zarówno na poziomie unijnym, jak i krajowym, a zarazem wygląda tak, jakby nikt tym sektorem nie zarządzał.

Reklama

Jeśli europejskie rynki nie zostaną uporządkowane tak, by emisje były dzielone przez cały kontynent, istnieje ogromne ryzyko, że najbardziej ambitny cel ochrony klimatu może stać się najdroższą porażką. Trzeba wreszcie skończyć z dogmatem drogiej energii i jednej miary, która ma pasować wszystkim. Bowiem narzucanie uniwersalnego standardu dla całego kontynentu nie sprawdzi się ze względu na ogromne różnice pomiędzy krajami Europy. Obrazuje to przykład krajów Trójkąta Weimarskiego: Francja bazuje na energii atomowej, Niemcy – na źródłach odnawialnych, Polska zaś wciąż opiera się na węglu. Te różnice to potencjał, nie przeszkoda. Trzeba obalić mit, że Unia to kłębek interesów nie do pogodzenia, i spojrzeć szerzej. Jednolity rynek i długofalowa strategia dałyby przewidywalność inwestorom, a to przełożyłoby się na zwiększenie konkurencyjności całego kontynentu. Dlatego zmiany są niezbędne, a ich właściwy kierunek to bardziej pragmatyczne, realistyczne i elastyczne podejście. W polityce i działaniu.

Trzeba zacząć od ustanowienia jednolitego celu redukcji emisji do 2030 r. w celu zagwarantowania inwestorom poczucia stabilności i przewidywalności. Unijne cele dotyczące efektywności energetycznej i źródeł energii odnawialnej nie powinny być kontynuowane po 2020 r. ze względu na ich zakres pokrywający się z unijnym systemem handlu uprawnieniami do emisji. Unia powinna skoncentrować wysiłki na osiągnięciu globalnego porozumienia klimatycznego i utworzeniu jednolitego rynku energii. W połączeniu z celem związanym z emisją gazów cieplarnianych to wystarczająco wielkie wyzwania dla Unii, administracji i biznesu. Nie należy dodawać kolejnych, które stałyby się dodatkowymi ciężarami. Czas, by Europa poszła ścieżką realizmu i pragmatyzmu, zamiast stawiać się w pozycji samotnego sportowca, który po raz kolejny podnosi sam sobie poprzeczkę, podczas gdy nie zdołał wyegzekwować od światowych konkurentów zobowiązania do podjęcia porównywalnych wysiłków.