W końcu chodzi o moją przyszłą emeryturę. Im więcej jednak na ten temat czytam, słucham i oglądam, tym większy mam mętlik w głowie. I coraz większą pewność, że bez względu na to, co finalnie postanowię w tej sprawie, nie będzie to miało większego znaczenia za 30 lat. Wówczas i tak będę musiała liczyć wyłącznie na siebie i ewentualnie swoją rodzinę. Mogłabym się więc zachować jak zamierza to zrobić Robert Gwiazdowski z Centrum im. Adama Smitha, czyli nie dokonać żadnego wyboru i trafić do ZUS. Jemu jest obojętne, skąd nie będzie miał emerytury (tak uzasadniał na łamach DGP 27 marca br.). Mnie również. Ale czy to racjonalne? No właśnie nie wiem, bo ta moja zwykła, codzienna racjonalność jakieś wakacje sobie urządziła i to bez żadnego kontaktu ze mną. A może ona wcale nie jest w tym przypadku potrzebna i dlatego się urlopuje. Może wystarczy intuicja.

Ludzie podejmują decyzje na dwa sposoby. Albo kierują się rozsądkiem i twardymi danymi, które analizują na tyle dokładnie, by zdecydować maksymalnie trafnie i bezpiecznie. Albo intuicją, nawet jeśli mają te same dane, co ci pierwsi i tak samo dogłębnie je sprawdzali. Obie metody są dobre – tak przynajmniej słyszałam. Skoro na rozsądek liczyć nie mogę, to intuicja mi podpowiada, aby zostać w OFE. Tylko że zaraz odzywa się głos lenia: hej kobieto, taka decyzja wymaga wysiłku, wprawdzie niewielkiego, ale zawsze – musisz wypełnić oświadczenie i wysłać je do ZUS. Rzeczywiście! A ja przecież nie wierzę, że ktokolwiek jakąkolwiek emeryturę będzie mi płacił, więc po co mam się męczyć. Pozostaje mi bierność w stylu Gwiazdowskiego. Z taką postawą jakoś mi jednak nie po drodze. To zresztą też wybór. Świadomie zgadzam się na wpłaty pełnej składki emerytalnej do ZUS bez żadnej gwarancji, że w jesieni życia ta instytucja cokolwiek mi wypłaci. Bo czy wtedy będzie jeszcze istniała, jeżeli – jak twierdzi Leszek Balcerowicz – już dziś jej kasa jest pusta (na antenie Radia Zet 1 kwietnia br. i nie był to żart na prima aprilis)? Pewnie nie. Lub ewentualnie jako jakiś miniurząd do obsługi głodowych emerytur obywatelskich (do nich jeszcze wrócę). A czy będą działały OFE? Pewnie nie. Jeśli nawet, to nie będą miały żadnych pieniędzy na emerytury, bo rząd zdąży wcześniej wszystkie przelać na konto naszego narodowego organu emerytalno-rentowego.

Jestem w kropce. Cokolwiek nie zrobię, będzie źle. Nie lubię takich sytuacji, podobnie jak mydlenia oczu, z którym od lat mam do czynienia w kwestii emerytur. W 1999 r. słyszałam obietnice, że dzięki trzem filarom emerytalnym (ZUS, OFE i prywatne inwestycje) na starość będę równie zamożna jak za czasów aktywności zawodowej, jeśli nie zamożniejsza. Musiałam więc poświęcić czas, aby wybrać OFE, bo druga opcja była taka, że mnie do jakiegoś wylosują, co nie wchodziło w rachubę. Szybko się okazało, że OFE pobierają nawet 10 proc. wpłacanych składek na pokrycie różnych czynności (nawet najprostszych). Od kwietnia 2004 r. opłata spadła do 7 proc., od stycznia 2010 r. – do obecnych 3,5 proc. Czy mi to poprawiło humor? Wcale. Jeszcze bardziej mi zrzedła mina, gdy w 2011 r. rząd obniżył wielkość składki przekazywanej do OFE z 7,3 proc. do 2,3 proc. wynagrodzenia, a pozostałe 5 proc. nakazał księgować na specjalnym subkoncie w ZUS. Zamożność w wieku poprodukcyjnym zaczęła zmierzać w kierunku bajek. Znalazła tu miejsce na stałe, gdy w lutym br. 153 mld z OFE przeszło do ZUS. A ja mam teraz decydować, czy 2,92 proc. z 19,52 proc. składki ma zostać w OFE. Farsa. Zwłaszcza że większość Polaków wybierze bierność. Więc ostatecznie i tak wszystkie środki z OFE trafią do ZUS. Jak nic zostałam (tak samo jak miliony Polaków) zrobiona w konia. Pewnie nie ostatni raz.

Racjonalności w sprawie ZUS czy OFE i ZUS nie będę szukać. Postawię na intuicję. I na własne umiejętności liczenia przyszłej emerytury, liczenia na siebie. Może jakąś niewielką emeryturę obywatelską otrzymam od państwa, choć w ten pomysł nie do końca wierzę. Jeśli bowiem zlikwidujemy ZUS w aktualnej postaci i zniesiemy obowiązek płacenia składek emerytalnych, to niby z jakich środków budżet państwa miałby finansować takie świadczenia i to niezależnie od tego, czy ktoś był aktywny zawodowo czy też nie? Z podatków? Trzeba byłoby je podnieść. A na to społeczeństwo przyzwolenia nie da. Polacy to nie Skandynawowie. U nas wysokie obciążenia fiskalne w zamian za rozbudowaną opiekę socjalną (w tym emerytalną) ze strony państwa po prostu nie przejdą. Chyba że znajdzie się jakiś magik, który wyczyści naszą mentalność i ją od nowa zaprogramuje. Spokojnie: taki cud się nie zdarzy.

Reklama

>>> ZUS czy OFE? Zobacz, co chcą wybrać znani ekonomiści