Równocześnie toczy się walka o nowe pieniądze na realizację programu. Chodzi o 171,5 mln zł. Do walki przystąpiło 36 klinik. Ci, którzy wygrają, będą mogli leczyć pary zgłaszające się do ich kliniki z ministerialnych pieniędzy aż do końca trwania projektu, czyli do połowy 2016 r.
Najwięcej dzieci urodziło się w Białymstoku. – W naszej klinice udało się to pierwszej parze, która przystąpiła do zabiegu – mówi Grzegorz Mrugacz, kierownik białostockiej kliniki Bocian. Na świat przyszły bliźnięta, chłopiec i dziewczynka. – Rodzeństwo jest zdrowe – zapewnia lekarz.
Wszystkie kliniki na Podlasiu, które leczyły z pieniędzy ministerialnych, mogą się pochwalić narodzonymi dziećmi. W Kriobanku urodziło się dwoje dzieci, zaś w klinice uniwersyteckiej jeden chłopiec. Wiadomo też o jednej dziewczynce, którą może się pochwalić pacjentka prowadzona w śląskim Angeliusie. Część dzieci przyszła na świat o kilka tygodni za wcześnie.
Jak zapewniają lekarze, kwiecień i maj będą miesiącami, w których pojawi się więcej takich dzieci: w marcu minęło bowiem 9 miesięcy od uruchomienia programu.
Reklama
Ich liczba będzie znana publicznie – placówki mają obowiązek rejestrować wszystkie urodzenia. Do tej pory nie były zbierane oficjalne dane o urodzeniach przy zastosowaniu tej metody. Jednak nowy rejestr może nie być w pełni miarodajny – część par woli pozostawić te informacje dla siebie. – Zdarza się, że nie odbierają telefonu, zmieniają adres e-mailowy – mówi Sławomir Sobkiewicz, kierownik łódzkiej klinki Salve Medica. I dodaje, że trudno takie osoby ścigać po całej Polsce. Tym bardziej że zdarzały się przypadki (u pacjentów leczonych komercyjnie) zmiany miejsca zamieszkania, by ukryć fakt zapłodnienia przez in vitro.
>>> Czytaj też: Program in vitro: co trzeba wiedzieć o refundacji
Zainteresowanie programem rządowym było tak duże, że część klinik otrzymała więcej pieniędzy. Jak przekonuje w oficjalnym komunikacie Ministerstwo Zdrowia: „Komisja konkursowa zdecydowała o równomiernym podziale pozostających do podziału środków finansowych – poprzez przydzielenie 26 proc. wnioskowanego zwiększenia”. Jednak dyrektorzy klinik mówią, że nie wszyscy, którzy wnioskowali, otrzymali dodatkowe finansowanie. A niektórym wręcz zmniejszono budżet.
Kliniki przekonują, że dla pacjentów program jest bardzo korzystny. Uważają też, że uczestniczenie w projekcie dla nich samych ma głównie wymiar prestiżowy, a mniej finansowy. Przede wszystkim dlatego, że często pary, które leczyły się u nich prywatnie, obecnie przeszły na leczenie finansowane przez resort zdrowia. Komercyjnie płacili więcej, bo też kliniki im więcej oferowały. Teraz placówki muszą się zmieścić w narzuconej przez resort zdrowia cenie 7,5 tys. zł i trzymać kryteriów wyznaczonych przez ministerstwo. Zgodnie z nimi pary mogą skorzystać z trzech procedur wspomaganego rozrodu. Zaś liczba tworzonych zarodków ograniczona jest do sześciu i zaleca się przenoszenie jednego zarodka w cyklu. Przy komercyjnych przypadkach kliniki zapładniały najczęściej więcej komórek. Pacjenci też nie mogą do niczego dopłacać.
– Jeżeli chcemy zastosować np. nową technologię, która zwiększa skuteczność pary na donoszoną ciążę, to kosztuje kilkaset dodatkowych złotych. Pacjent tego nie może sobie dokupić – twierdzi Sławomir Sobkiewicz, prezes Polskiego Związku Klinik Leczenia Niepłodności.
Artur Mroczkowski ze Specjalistycznego Centrum Medycznego Ovum Lublin uważa, że sfinansowanie z publicznych pieniędzy in vitro pomogło przede wszystkim pacjentom. – Program zdejmuje z nich m.in. ciężar finansowy, co jest istotne szczególnie w naszym, nie najbogatszym regionie – ocenia.
Prawie wszystkie kliniki (oprócz jednej), które do tej pory uczestniczyły w programie, ponownie przystąpiły do konkursu.
W większości placówek skuteczność metody waha się w przedziale 30–40 proc. (tylu parom poddającym się leczeniu udaje się zajść w ciążę). W styczniu z danych ministerstwa wynikało, że liczba ciąż przekraczała 700. Ministerstwo planuje, że w programie weźmie udział 15 tys. par. Przeznaczono na niego ponad 247 mln zł.
O bliźniętach z rządowego in vitro – czytaj na Dziennik.pl