Narzekałem już wcześniej na „Kapitał w XXI wieku” Thomasa Piketty’ego i wciąż uważam, że pochwały dla tej publikacji są znacznie przesadzone. Nie podzielam jednak wszystkich wypowiadanych pod jej adresem krytycyzmów. Tak się składa, że jedną ideę, powszechnie lekceważoną przez zarówno fanów, jak i krytyków ekonomisty, uważam za wartą większej uwagi. Chodzi o propozycję globalnego podatku od bogactwa.

James Galbraith z University of Texas sądzi, że pomysł nie ma sensu: „Dlaczego poświęcać temu cały rozdział – chyba że po to, aby podburzyć naiwnych?” Daniel Shuchman na łamach Wall Street Journal stwierdza, że ignoruje on źródła bogactwa: „[Piketty] z lekkością zapewnia nas, że podatek nie zredukuje wzrostu gospodarczego, produktywności, przedsiębiorczości ani innowacji.”

Sam Piketty jednak przyznaje, że podatek jest pomysłem utopijnym i, podobnie jak w reszcie książki, nie analizuje dogłębnie swoich ważkich wniosków ani nie stara się ich ulepszyć. Ale jeśli wgłębić się nieco w samą ideę, zaczyna ona wyglądać dobrze. Jeśli chodzi o jej wykonalność, można nawet stwierdzić, że idziemy w tym kierunku.

>>> Polecamy wywiad z Thomasem Pikettym: Wolny rynek poniósł porażkę w walce z biedą

Reklama

Opodatkowanie bogactwa ma sens w kontekście sprawiedliwości i efektywności. Kwestie praktyczne są jednak nieco przytłaczające. Ucieczka do rajów podatkowych – główny powód wprowadzenia takiego podatku globalnie – jest jednym z wielu problemów. Żeby co roku nałożyć na bogactwo podatek, trzeba je co roku księgować, co nie jest łatwe. Trzeba też pogodzić się z faktem, że bogactwo nie zawsze przekłada się na stabilne przychody, które można wykorzystać do opłacenia należności.

Najlepszym sposobem na opodatkowanie bogactwa jest więc potrącanie podatku od zysków kapitałowych oraz jednorazowy podatek od odziedziczonego spadku. Urzędy podatkowe zwykle chwalą tę koncepcję, ale nie najlepiej się do niej stosują.

W USA zyski kapitałowe są opodatkowane w momencie ich realizacji, ale po preferencyjnej stawce. Co więcej, jak powiedziałby wam Warren Buffett, inwestycje mogą latami zyskiwać na wartości bez realizacji tych zysków i bez żadnego opodatkowania, którego zamożni Amerykanie umieją na różne sposoby unikać.

Potrzebny jest więc system podatkowy, który będzie łagodniejszy, ale bardziej efektywny – zarówno w kwestii kapitału, jak i dziedziczenia. W przypadku osób bardzo bogatych, efektywność wymagać będzie współpracy międzynarodowej – ale tak się składa, że ona już istnieje.

Należy pamiętać o tym, że USA nakładają podatek na swoich obywateli bez względu na to, gdzie mieszkają i pracują. W tym sensie pobierają więc już globalny podatek dochodowy. Do tego amerykańskie władze od kilku lat prowadzą wojnę przeciwko rajom podatkowym i prawom tajemnicy bankowej. W pewnych aspektach kampania ta poszła zbyt daleko, ponieważ obciążyła zwykłych podatników, którzy kiedykolwiek pracowali za granicą. Niektórzy Amerykanie narzekają, że zagraniczne banki i instytucje finansowe nie chcą przyjmować ich jako klientów, ponieważ wiąże się to ze zbyt dużą ilością formalności. Ciekawe jest jednak to, że zagraniczne jurysdykcje w bardzo dużym stopniu dostosowały się do próśb o dostosowanie się do amerykańskich standardów.

Plutokracja jest jednak mobilna, a pracując gdzie chce, może dla siebie i swoich pracowników zatrudnić najlepszych prawników, którzy doradzą im w kwestii zmniejszania obciążeń podatkowych. To sprawia, że współpraca międzynarodowa w kwestii likwidacji kruczków w prawie wciąż jest konieczna.

Koszmar rządów oligarchów, który śni się Piketty’emu, ma częściowo podłoże w międzynarodowej konkurencji podatkowej, która według niego może obniżyć podatki kapitałowe do zera. Prawda jest taka, że zwiększona współpraca pomiędzy rządami już teraz pomaga ściągać podatki od najbogatszych. Wystarczą dodatkowe reformy na poziomie narodowym, które umożliwią wyłapanie niezrealizowanych zysków kapitałowych, a globalny podatek od bogactwa stanie się właściwie rzeczywistością.

W kwestii podatku od majątku Piketty ma więc rację.

>>> Czytaj też: Woś: Porozmawiajmy o podatkach. Trochę inaczej

ikona lupy />
Thomas Piketty 43-latek od dawna uchodził za cudowne dziecko francuskiej ekonomii. Doktorat zrobił na London School of Economics w wieku zaledwie 22 lat. Zaraz po studiach zaczął wykładać na najbardziej renomowanych amerykańskich uczelniach. Mimo sporego uznania zdobytego w USA zdecydował się jednak na powrót do rodzinnej Francji. W 2006 r. założył Paris School of Economics i został jej pierwszym szefem. Z uczelnią tą pozostaje związany do dziś. W kwietniu 2014 r. Piketty opublikował długo oczekiwany „Capital in the Twenty-First Century” (Kapitał w XXI wieku), który z miejsca stał się najgłośniej dyskutowaną książką ekonomiczną ostatnich lat / Dziennik Gazeta Prawna