Elon Musk najpierw udowodnił, że samochód elektryczny nie jest mrzonką. Teraz dostarcza zapasy na Międzynarodową Stację Kosmiczną. A od 2017 roku będzie woził tam również ludzi
Jest chyba jedynym prezesem, który stanowił inspirację dla filmowego superbohatera. Jon Favreau, reżyser dwóch ekranizacji „Iron Mana” (główny bohater Tony Stark jest miliarderem zamieniającym się w herosa dzięki futurystycznej zbroi), nie ukrywał, że wzorował się właśnie na Musku.
Reklama
Jest wielu bogatszych od właściciela Tesla Motors. Z 9,6 mld dol. zajmuje raptem 131. miejsce na liście „Forbesa”. Nietypowość Muska tkwi w tym, że udało mu się odnieść sukces w branżach, do których wejście uważa się za szalenie kosztochłonne i skomplikowane technologicznie. W końcu ile koncernów motoryzacyjnych powstało w ciągu ostatniego półwiecza? A ile osób odważyło się budować rakiety kosmiczne?
Na co dzień Musk prowadzi trzy przedsięwzięcia naraz i wobec każdego ma wielkie plany. SolarCity to firma, która leasinguje panele słoneczne, a w przyszłości ma się także zająć ich produkcją. Tesla Motors produkuje samochody elektryczne. A żeby firma nie musiała się martwić o dostawy baterii do swoich pojazdów, Musk niedawno ogłosił plan budowy wartej ponad 1 mld dol. fabryki tych urządzeń w Nevadzie.
Jednak oczkiem w głowie miliardera jest SpaceX, która podpisała z amerykańską agencją kosmiczną NASA kontrakt na dostarczanie zapasów na Międzynarodową Stację Kosmiczną. W ten sposób Musk został pierwszym przedsiębiorcą w historii, który udowodnił, że na kosmosie też można zarobić. Jednocześnie nigdy nie ukrywał, że naprawdę interesuje go wożenie w kosmos ludzi. Dopiął swego w ubiegłym tygodniu, gdy NASA przyznała jego firmie 2,2 mld dol. na rozwój kapsuły do wożenia astronautów.
Decyzja ma podtekst polityczny. Od czasu wysłania na emeryturę floty wahadłowców Amerykanie nie dysponują własnym środkiem transportu ludzi na orbitę i muszą polegać na Rosjanach. Pod wpływem wydarzeń na Ukrainie Waszyngton zapewne doszedł do wniosku, że ten stan rzeczy jest nie do utrzymania z przyczyn wizerunkowych.
Musk urodził się w RPA. Pierwsze pieniądze zarobił w wieku 12 lat, sprzedając napisaną przez siebie grę komputerową. Do USA trafił przez Kanadę, gdzie skończył fizykę i ekonomię. Potem chciał się doktoryzować w Stanfordzie, ale porwał go wir biznesu. W 1995 r. wraz z bratem założyli Zip2, którą tuż przed pęknięciem bańki dotcomów sprzedali za 307 mln dol. Musk w ciągu doby stał się milionerem. Nie spoczął jednak na laurach i z dwojgiem innych akcjonariuszy założył internetowy system płatności PayPal, który odniósł jeszcze bardziej oszałamiający sukces. Serwis aukcyjny eBay kupił go za 1,5 mld dol. Musk mógł przejść na emeryturę. Miał 31 lat i 165 mln dol. w kieszeni.
Mógł, ale nie przeszedł. Jak wspominał w wywiadzie dla „Wired”, zawsze pasjonował go kosmos. Zaczął się więc zastanawiać, czy byłoby go stać na wysłanie na Marsa małej szklarni. – Wtedy zdałem sobie sprawę, że misja na Czerwoną Planetę nie ruszy, dopóki nie powstaną odpowiednio tanie technologie – mówił. Zmniejszenie kosztu wysyłki w kosmos stało się jego obsesją, ale są efekty: jeden start jego rakiety Falcon 9 kosztuje 60 mln dol. To taniej niż koszt startu chińskiej Chang Zheng 3.
SpaceX pokazało, że kosmos to nie tylko domena wielkich, finansowanych przez państwo programów. Teraz będzie wozić ludzi na orbitę. Musk widzi jednak człowieka także na Marsie. I jest przekonany, że stanie się to jeszcze za jego życia. Jego zdaniem kluczem będą innowacja i świeże podejście, których brak w ostatnich dekadach zastopował kosmiczny postęp człowieka.