Do znaczącego spadku wartości dolara już na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Wcześniej kiedy dolar był prawdziwą oazą bezpieczeństwa oraz synonimem siły (zwłaszcza w pierwszej połowie występowania systemu z Bretton Woods), gospodarce światowej, w tym zwłaszcza Europie i Japonii, wiodło się naprawdę bardzo dobrze. Szybki wzrost gospodarczy pozwolił wstać im ze zgliszcz wojennych oraz szybko się odbudować.
Nic więc dziwnego, że rodzące się w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku perturbacje amerykańskiego dolara wywołały największe zaniepokojenie właśnie w Europie. Tak duże, że Europa zaczęła, co bardzo rzadko jej się zdarza, nagle mówić wspólnym głosem. Europejskie unisono musiało wywrzeć bardzo duże wrażenie na sekretarzu skarbu USA, który w efekcie solidarności europejskiej zdobył się na szczerość mówiąc, że dolar jest wprawdzie walutą USA, ale problemem to już innych krajów.
Za sprawą tych słynnych słów, ich autor, John Bowden Connaly może nawet pretendować do bycia uznanym za jednego z ojców chrzestnych europejskiej waluty. Jego słowa zmotywowały Europę do poważnego myślenia o wspólnej walucie jako reakcji na słabnącego na przełomie lat 60. i 70. dolara. Można pójść jeszcze dalej i stwierdzić, że to właśnie za sprawą słów Connaly’ego uwidoczniły się szczególne powiązania między USA a Europa, unaoczniające zależność siły walut europejskich – obecnie także euro – od tego co dzieje się z dolarem.
>>> Czytaj też: Zaskakujące dane GUS. Rekordowa deflacja w Polsce
Bardzo to kontrowersyjna teza, ale nie do końca z palca wyssana. Przyjrzyjmy się jej. Każdy kto śledził przygotowania Europy do uruchomienia projektu wspólnej waluty, nie mógł nie zauważyć silnej korelacji między tym procesem przygotowawczym a siłą dolara. Europa posuwała się do przodu ze swoimi przygotowaniami wtedy i tylko wtedy kiedy dolar zyskiwał na wartości. W chwilach silnego spadku wartości dolara Europa notowała integracyjny regres.
Dlaczego tak się działo? Otóż kapitał przesuwający się z jednego krańca Atlantyku na drugi był uczulony na różnicę w stopach procentowych dominujących po dwóch stronach Atlantyku. Kiedy różnica ta była na korzyść USA, kapitał masowo płynął z Europy do USA, osłabiając waluty europejskie mniej więcej w takim samym stopniu. Problemy zaczynały się wtedy, kiedy zmieniał się kierunek przepływu kapitału na rzecz kontynentu europejskiego. Zamierzający inwestować w Europie swój kapitał inwestorzy doskonale potrafili odróżnić gospodarkę niemiecką od powiedzmy sobie francuskiej czy włoskiej, co przekładało się na znacznie szybszą aprecjację marki niemieckiej względem dolara niż franka francuskiego czy lira włoskiego.
I właśnie za sprawą tych różnic w dynamice aprecjacji walut europejskich dochodziło do poważnych napięć czy to w europejskim wężu walutowym w latach 70. czy w późniejszym Europejskim Systemie Walutowym (ESW). Jest wiele opracowań wskazujących, że działający w ramach ESW mechanizm stabilizacyjny ERM okrzepł dopiero wtedy, kiedy dolar zaczął zyskiwać na wartości na początku lat 80. za sprawą super restrykcyjnej polityki monetarnej prowadzonej przez Paul’a Volcker’a.
Czytaj dalszą część tekstu w serwisie "Obserwator Finansowy".