Symbolem są słynne już słowa premier Ewy Kopacz, która uroczyście zapewniła, że gdy naszym sąsiadom wielki brat wymachuje przed oczyma pistoletem lub „jakimś ostrym narzędziem”, najlepsze, co mamy do zrobienia, to zamknąć się w domu i przeczekać. A z bardziej konkretną pomocą nie możemy się spieszyć, by „nie wychodzić przed szereg”.

Złośliwie można by napisać, że podobna taktyka jest godna małej Litwy, a nie największego unijnego sąsiada Ukrainy. Można by, gdyby nie to, że ta mała Litwa dawno nas wyprzedziła w konkretnej pomocy dla zmagającego się z rosyjską agresją Kijowa, promując choćby wsparcie dla ukraińskiej armii. Warszawa niewiele w tym kierunku zrobiła, a polskie urzędy rzucają kłody pod nogi nawet wolontariuszom wysyłającym na Wschód kamizelki kuloodporne.

Symboliczny wydaje się fakt, że spośród 2018 Ukraińców, którzy uwierzyli w nasze obietnice i zwrócili się do nas o status uchodźcy, żaden nie otrzymał pozytywnej odpowiedzi. Konwencji genewskiej, która reguluje zasady przyznawania tego statusu, nie zmienimy. Ale nic nie usprawiedliwia braku systemu zorganizowanej pomocy dla uciekinierów z Zagłębia Donieckiego. Może zresztą taka jest funkcja adwokata – ładnie mówić, a o resztę niech się martwią inni.