Od czasu zakończenia zimnej wojny, rosnący PKB i regularne wybory stały się w wielu częściach świata swoistym miernikiem postępu. Te pozorne podobieństwa do zachodnich kapitalistycznych demokracji wciąż znajdują wielu entuzjastów wśród komentatorów. Tymczasem wskaźniki te ukrywają pogarszający się stan politycznego i moralnego zdrowia wschodzących gospodarek do tego stopnia, że często jest już za późno.

Kluczowym przykładem jest tu Rosja – miejsce pierwszego na tak dużą skalę eksperymentu z westernizacją po 1989 roku, w trakcie którego kraj ten doświadczył wysokiego wzrostu PKB i regularnych wyborów przez prawie dwie dekady transformacji. Peter Pomerantsev w swojej zadziwiającej i pouczającej książce pt.: "Nothing is True and Everything is Possible: Adventures in Modern Russia" opisuje, że bankierzy, prawnicy, doradcy ds. rozwoju międzynarodowego mieli nadzieję, że stworzą Rosję na wzór i podobieństwo Zachodu. Dla nich długa ewolucja zachodniej cywilizacji została skondensowana w swoistych punktach, które trzeba odhaczyć. Wybory? Są. Wolność słowa? Jest. Własność prywatna? Proszę bardzo.

Tymczasem agresywnie rewanżystowska i oligarchiczna Rosja pokazuje, że takie ujmowanie sprawy było żałośnie niewłaściwe. W podejściu tym zupełnie zignorowano zasadę, że funkcjonalny rynek potrzebuje także stabilnego społeczeństwa. Takiego społeczeństwa, w którym własność prywatna jest chroniona przed drapieżcami, media są niezależne, zaś rządzący umieją zapobiegać defraudacjom i sami są odporni na pokusę nadużywania swojej władzy w celu przywłaszczenia najlepszych owoców gospodarczych dla siebie i własnych klik.

Takie podstawowe warunki nie istniały w Rosji, a kraje, które były chwalone za połączenie liberalnego kapitalizmu z demokracją, przejawiają objawy politycznych, gospodarczych i psychospołecznych patologii, które trzeba dziś właściwie zdiagnozować.

Reklama

W Rosji regularne wybory, system wielopartyjny i wolne media istnieją. Mają one jednak jedynie nominalny, a nie faktyczny charakter. Z kolei doświadczenie Indii i Turcji pokazuje, że klika kapitalistów, którzy wykorzystują tanie kredyty z publicznych banków i przejmują własność przy pomocy polityków, nie są przedsiębiorcami. Media, które są w posiadaniu prywatnych właścicieli, nie są wolne.

Jest także jasne, że statystyki dotyczące wzrostu PKB nie pokazują wzrostu nierówności społecznych, zaś wskaźniki giełdowe w żaden sposób nie oddają stanu całej gospodarki.

Wciąż jednak pojawiają się fałszywe etykietki, które skutecznie zacierają niuanse i rozbieżności. Jedną z konsekwencji jest osłabienie poczucia rzeczywistości i rozrost świata fantazji, a rządzący łatwo sprzedają rządzonym taki wymyślony świat. Pomerantsev nazywa takie społeczeństwa „społeczeństwami symulacji”.
“Wszystko to PR. To ulubione hasło w nowej Rosji ” – pisze Pomerantsev. Dla „nowych Rosjan”, tak samo jak dla wielu „nowych Hindusów” czy „nowych Turków” „życie jest mieniącą się maskaradą, w której każda rola i każda pozycja czy każde przekonanie są zmienne”.

Właśnie to ideologiczne pomieszanie, bardziej niż ideologiczna spójność, definiuje nowe autorytaryzmy. Ze swoją sprzecznością retoryki i działań, reżim Putina może czuć się jak „oligarchia nad ranem, demokracja po południu, monarchia wieczorem i państwo totalitarne w nocy”.

Putinizm jest ideologicznym kolażem, zbudowanym zarówno z ekonomicznego liberalizmu jak i nacjonalizmu, konserwatyzmu, Kościoła Prawosławnego i eurazjanizmu. Takie ewidentnie niepasujące do siebie projekty religijno-rasowego szowinizmu i gospodarczej modernizacji możemy zaobserwować wśród populistów i reżimów autorytarnych począwszy od Turcji, przez Indie, po Japonię.

Ich retoryka jest zawsze zmienna. Jak wskazuje Pomerantsev, nowy autorytaryzm „zamiast prostego uciskania opozycji, jak miał to w zwyczaju w XX w., wchodzi do każdej z ideologii i każdego ruchu społecznego, wykorzystując je i przekształcając w absurd”.

W ten sposób przedstawiciele nowego autorytaryzmu nie są zbyt prymitywni i nieokrzesani w swoim dążeniu do władzy. Tacy przywódcy, jak Recep Tayyip Erdogan, Narendra Modi czy Shinzo Abe efektownie wykorzystują media społecznościowe, aby projektować swój wizerunek jako wyjątkowych, wszechwiedzących i niezbędnych.

Na tle takich mistrzów PR-u, którzy wykorzystują najnowsze technologie komunikacyjne i sprzedają politykę jako nieustanny spektakl, tradycyjne formacje prawicowe i lewicowe wyglądają na zagubione.

Niezwykła popularność Putina, w dwie dekady po tym, jak Rosja przyjęła kapitalizm i demokrację, jest jednym z wielu dowodów na to, że konwencjonalne i tradycyjne wskaźniki i narzędzia używane do oceny wschodzących gospodarek były prawie zupełnie błędne.

Pisząc o innej gospodarce wschodzącej w XIX wieku (o USA), Alexis de Tocqueville ostrzegał, że stare pojęcia, takie jak „despotyzm” i „tyrania”, nie są właściwe, aby opisać subtelną formę opresji, która ma miejsce w formalnie demokratycznych społeczeństwach.

Poszukiwanie świeżego słownika intelektualnego może jednak leżeć poza zasięgiem tych dziennikarzy i komentatorów, którzy mają obsesję na punkcie PKB i którzy powtarzają niczym mantrę nieco zatęchłe narracje o liberalnej demokracji i kapitalizmie. Ci maruderzy mogliby się wiele nauczyć, obserwując najnowsze wydanie absolutyzmu w stylu Władimira Putina, co Pomerantsev nazywa „geopolityczną awangardą XXI wieku”.

Z pewnością nowocześni autokraci, wspierający się na technikach PR, są świadomi, że najbardziej przekonujące dziś narracje są hybrydowe i otwarte na improwizację. To ironia historii, że to nowe autorytaryzmy na Wschodzie dokonują wykładni postmodernistycznej polityki, podczas gdy ich zachodni krytycy zajmują jednowymiarowe, banalne pozycje, zupełnie gubiąc trop.

>>> Czytaj też: Oligarchowie wyniszczają ukraińską gospodarkę. Pomoc z Zachodu tuczy tylko władze