Mieszkańcy strefy euro wcale nie rwą się, aby przekazać więcej suwerenności do Brukseli. Jeśli Juncker i jego koledzy nie przestaną forsować jeszcze większej integracji, to Unii grozi rozpad - pisze Mark Gilbert.

Otmar Issing, jeden z twórców Europejskiej Unii Walutowej i pierwszy szef Europejskiego Banku Centralnego, obawia się, że obecni opiekunowie europejskiego projektu pchają go zbyt szybko i zbyt daleko. Issing ma rację: europejskie elity ryzykują budowę Stanów Zjednoczonych Europy bez poparcia 338 milionów Europejczyków ze strefy euro, nie wspominając już o kolejnych 162 milionach obywateli UE, którzy w strefie euro nie są.

Oto co powiedział Omar Issing podczas Ambrosetti Forum we włoskim Cernobbio w dniach 4-6 września:

„Nie można zbudować unii politycznej w ramach Unii Europejskiej tylnymi drzwiami. Byłoby to naruszeniem zasady reprezentacji oraz jest niewłaściwym i niebezpiecznym podejściem”.

Issing wypowiedział te słowa w reakcji na wysiłki szefa Komisji Europejskiej Jean-Claude Junckera, aby przyspieszyć tworzenie „jeszcze ściślejszej unii”. W czerwcu w dokumencie, który nazwano „Raportem pięciu prezydentów” (jego autorzy to szef EBC, szef Eurogrupy, szef szczytu euro, szef Komisji Europejskiej i szef Parlamentu Europejskiego), wyrażono chęć budowy europejskiego superpaństwa. Wielki entuzjazm, jaki towarzyszył twórcom tego dokumentu, aby zebrać tyle władzy w ramach strefy euro, ile to tylko możliwe, jest jednak coraz mniej adekwatny wobec kiepskich wyników gospodarczych Starego Kontynentu. Razem z kryzysem migracyjnym czynniki te podważają wiarę w obecny projekt europejski.

Reklama

Tylko 40 proc. Europejczyków ufa Unii Europejskiej, znaczna część z nich czuje się także całkowicie bezradna. W majowym sondażu Komisji Europejskiej na pytanie, czy czujesz, że twój głos liczy się w UE, aż 50 proc. ankietowanych odpowiedziało przecząco. 42 proc. odpowiedziało pozytywnie, a reszta nie miała zdania. Dwa lata temu ta różnica była jeszcze bardziej słyszalna – wówczas z tym stwierdzeniem zgadzało się 28 proc., zaś 67 proc. czuło bezsilność.
Niektóre z celów integracyjnych, które wyznaczyła sobie Komisja Europejska na następne dwa lata, mają sens, a co więcej – są one nawet spóźnione. Pełna unia bankowa ponad granicami jest rozsądnym rozwiązaniem, tak samo jak europejski system gwarantowania depozytów. Proponowana unia rynków kapitałowych mogłaby dać europejskim firmom większy dostęp do finansowania poprzez akcje i obligacje. Do dobrych pomysłów należą także propozycje jednolitego rynku energetycznego oraz cyfrowego. Tego właśnie oczekiwaliby Europejczycy od swoich przywódców.

Inne ambicje jednak idą już zbyt daleko. Autorzy raportu piszą o unii fiskalnej, która wymagałaby wspólnych decyzji w zakresie polityki fiskalnej. Rozwiązanie takie miałoby dostarczyć unii politycznej – w opinii autorów raportu – więcej „demokratycznej odpowiedzialności, legitymizacji i mocy instytucjonalnej”. Rozwiązania takie oznaczałyby, że „w sposób nieunikniony państwa z czasem podzieliłyby więcej suwerenności”.

Unia walutowa przekształciłaby się wówczas z systemu zasad i wytycznych dla narodowych polityk gospodarczych w system podzielonej suwerenności ze wspólnymi instytucjami. Wymagałoby to od państw członkowskich akceptacji wspólnego systemu podejmowania decyzji w kwestii budżetów narodowych i polityk gospodarczych. Z kolei wezwanie do utworzenia europejskiego skarbca brzmi jak ślepy zaułek, jeśli weźmiemy pod uwagę niemiecki sprzeciw wobec pomysłu, jakoby państwa europejskie miały wspólnie emitować obligacje.

Odbieranie państwom narodowym możliwości podejmowania decyzji dotyczących opodatkowania i wydatków oznacza większe ryzyko alienacji wyborców, którzy pokazali w majowych wyborach do Parlamentu Europejskiego spore poparcie dla ugrupowań eurosceptycznych.

Jeśli dodamy do tego obecny kryzys migracyjny, podczas którego Niemcy przywróciły kontrole graniczne, łamiąc tym samym tabu deklarowanej wolności przepływu i otwartych granic, sytuacja może okazać się jeszcze gorsza.
Problemy gospodarcze Grecji znów wrócą na nagłówki gazet podczas greckich wyborów 20 września, a wybór Jeremy’ego Corbyna na szefa brytyjskiej Partii Pracy sprawia, że brytyjskie referendum ws. członkostwa kraju w UE będzie znacznie trudniejsze do wygrania przez euroentuzjastów.

Na początku września polski prezydent Andrzej Duda argumentował, że potencjalna „utrata suwerenności” może być powodem, dla którego nie warto wstępować do strefy euro. Podczas przemówienia na Forum Ekonomicznym w Krynicy, Andrzej Duda powiedział, że „nie może zaakceptować” takiej Unii, w której silniejsze gospodarczo kraje narzucają słabszym swoją wolę.

Obywatele Europy nie zaakceptują sytuacji, w której ich podatki będą rozporządzane przez ciała inne niż ich narodowe parlamenty. I nie wynika to bynajmniej z powszechnej niechęci do idei opodatkowania. Mieszkańcy strefy euro – tworu, który został zaprojektowany, aby uniknąć kolejnych wojen w Europie – wcale nie rwą się, aby przekazać więcej suwerenności do Brukseli i Strasburga. Juncker i jego koledzy muszą przestać forsować większą integrację. W przeciwnym razie ryzykują załamanie się Unii, która już dziś znajduje się w punkcie zwrotnym.

>>> Czytaj też: Wilno żałuje wejścia do strefy euro? Polska stała się rajem zakupowym dla Litwinów