Jak długo szuka pan pracowników dla swoich klientów?
Krótko, ale jednak dłużej niż jeszcze kilka miesięcy temu.

I dlatego oferuje pan 500 euro za każdego poleconego pracownika?
Polecony pracownik jest bardziej lojalny i zostaje z firmą na dłużej. Coraz więcej międzynarodowych firm opiera rekrutację na rekomendacjach, więc jest to standardowa praktyka. To nie nepotyzm, a wspieranie ludzi, których się zna i którym się ufa.

A nie jest to przypadkiem efekt braku rąk do pracy? Bo przecież kilka milionów Polaków pracuje za granicą. Kolejna grupa szykuje się do wyjazdu. Nie przeraża to pana?
Nie do końca rozumiem histerię spowodowaną emigracją. Nie obrażajmy się na tych, którzy wyjechali. To naturalny proces. Przecież przez lata walczyliśmy by pracować w Niemczech, w Wielkiej Brytanii, a teraz, gdy jest to możliwe i Polacy korzystają z tego przywileju jako obywatele Unii Europejskiej, to zaczęliśmy panikować. Musimy sobie odpowiedzieć czy chcemy być Europejczykami czy znowu chcemy się zamknąć na świat?

Ale nikt nie spodziewał się, że emigracja przybierze takie rozmiary.
To element racjonalnej kalkulacji i zwykłej konkurencji wynagrodzeń. Ponad 80 proc. ludzi wyjeżdża za granice naszego kraju ze względu na wyższe zarobki. Amerykańskie Detroit, w którym kiedyś mieszkało 3 miliony ludzi, dziś zamieszkuje około 600 000. Przemysł samochodowy, który był w tej okolicy motorem wzrostu upadł, więc tamtejsi mieszkańcy pojechali zarabiać do Kalifornii. Nie dziwmy się więc temu, że polscy pracownicy szukają możliwości podjęcia pracy i rozwoju na zachodzie Europy, gdzie dla wielu wyjazd oznacza po prostu poprawę standardu życia.

Reklama

A co mają powiedzieć przedsiębiorcy, którzy mają problem z pracownikami?
Jeżeli emigracja zarobkowa Polaków powoduje deficyty pracownicze w naszym kraju, zróbmy wszystko, by aktywizować tych spoza rynku pracy. Mamy w kraju niemal 2 miliony osób biernych zawodowo, które stanowią realny kapitał ludzki. Drugim rozwiązaniem jest mądra imigracja, taka która spowoduje, że u nas będą pracować Ukraińcy, Czesi, Słowacy czy Rumuni. Przekonajmy ich konkurencyjnością naszego rynku. Stwórzmy warunki do pracy dla obcokrajowców i takie przepisy, które umożliwią im łatwe podjęcie zatrudnienia i rozwój zawodowy.

Związkowcy stwierdzą: lepiej podnieść pensje Polakom.
Łatwo powiedzieć, że od jutra wszyscy będą zarabiać minimum 50 złotych na godzinę, ale to zrujnuje gospodarkę. Powinniśmy raczej wspomagać te branże, które mają największe szanse w przyszłości na największy wzrost wynagrodzeń.
Płaca powinna rosnąć tak, by nie likwidować miejsc pracy. Mamy dziś do czynienia z sytuacją, w której wiele przedsiębiorstw może przypłacić podniesienie wynagrodzeń brakiem rentowności. Jednak są też takie sektory, w których płaci się znacznie więcej niż poziom minimalnej płacy. Mamy dziś jako Work Service około 20 proc. udziałów na polskim rynku HR i miesięcznie za naszym pośrednictwem około 30 tys. osób znajduje pracę. Wynagrodzenia oferowane pracownikom są dyktowane przez pracodawców, a tym z kolei warunki stawia rynek. Jeśli w danym regionie jest kilka fabryk i powstaje kolejna, z ograniczonym dostępem do pracowników, naturalnym procesem jest konkurowanie wysokością wynagrodzeń. I to się już dzieje. Wypłacane przez nas wynagrodzenia znacznie przewyższają minimalną pensję. Nasza wewnętrzna średnia płaca to ponad 3000 zł brutto, ale to głównie dlatego, że większość rekrutowanych przez nas osób to specjaliści często poza dużymi miastami. Nie zatrudniamy prezesów czy kadry zarządzającej.

Pensji nie trzeba podnosić odgórnie. Wzrost płac najlepiej reguluje rynek i powiem więcej, to się już dzieje. Coraz więcej jest w Polsce firm, w których można spokojnie zarobić równowartość 1000 euro miesięcznie, co może stanowić już konkurencyjną ofertę dla niektórych krajów unijnych.

Ale za granicą o taki poziom zarobków nie trudno. U nas to w wielu branżach ewenement.
Każdy chce zarabiać dużo i chcemy równać do Europy Zachodniej pod względem wysokości płac. To bardzo dobre i ambitne cele, które z pewnością przełożą się na jeszcze szybszy wzrost gospodarczy Polski w dłuższej perspektywie i w efekcie wzrost wynagrodzeń. Ale ta zmiana wymaga czasu. Szczególnie wysokie wymagania ma pokolenie ludzi młodych. Wyjeżdżają za granicę, widzą jak żyje się ich równolatkom w Niemczech, czy Wielkiej Brytanii i chcą podobnych standardów. Szkoda tylko, że dla równowagi i obiektywnej oceny naszego rodzimego rynku pracy, młodzież nie patrzy na takie kraje jak Grecja czy Hiszpania, gdzie bezrobocie wśród młodych sięga blisko 50 proc. Tam rynek pracy wygląda dramatycznie gorzej niż w Polsce, a to cały czas ta sama Europa.

Może i zarabiamy więcej niż dwadzieścia lat temu ale wciąż znacznie mniej niż sąsiedzi z zachodu.
W Niemczech najniższa pensja wynosi niemal 1500 euro. Z polskiej perspektywy to dużo ale ona z dużymi trudnościami pokrywa koszty życia. W naszym kraju parytet siły nabywczej mamy na poziomie ok. 70 proc. średniej europejskiej, dlatego nie jest dramatycznie, jak możemy czasem słyszeć. Polskie płace specjalistów, czyli informatyków, lekarzy, aż tak bardzo nie odbiegają od średniej zachodnioeuropejskiej.
Pamiętajmy , że kraje takie jak Anglia, Niemcy, Holandia czy Szwecja mają za sobą przynajmniej 100 lat pozytywnej gospodarki rynkowej. My przez ostatnie 100 lat tylko przez 25 doświadczyliśmy kapitalizmu. Wcześniejsze lata to gospodarka komunistyczno-wojenna.

To co jeszcze musimy zrobić?
Polakom bardzo często brakuje zaufania i chęci współpracy, a bez tego tworzenie wspólnej wartości jest niemożliwe. Musimy wszyscy zaangażować się we wspólne budowanie kapitału społecznego, który jest niezbędny do rozwoju. Działając razem, szybciej zmniejszymy dystans jaki dzieli nas od Europy Zachodniej. Oczywiście brakuje nam tez większych inwestycji w gospodarkę. Ale nawet przy wysokich środkach na inwestycje, kapitał ludzki jest niezastąpiony.

Z jakimi zawodami jest największy problem?
Brakuje dobrze wykwalifikowanych specjalistów produkcyjnych i „fachowców”. Przyczyną tego jest zlikwidowanie szkolnictwa zawodowego. Niezależnie od tego jak bardzo postępowa będzie technologia, to hydraulika i elektryka będziemy potrzebować zawsze. Oczywiście dużo bardziej wykwalifikowanego niż wcześniej. Do obsługi samochodu mechanik nie potrzebuje dziś klucza francuskiego, tylko komputera.

Ale powrót do tradycyjnego modelu szkół zawodowych trwa
Tak, długoterminowo to jest oczywiście bardzo dobry kierunek. Ale na razie w najbliższej perspektywie myślmy o mądrej imigracji. Nie powinniśmy zamykać się na imigrantów ze wschodu, głównie z Ukrainy. Jest wśród nich przecież wielu znakomitych specjalistów. Co ważne, Ukraińcy bardzo szybko asymilują się w Polsce, bariera językowa dla wielu z nich praktycznie nie istnieje, a bliskość kulturowa powoduje, że nie czują się u nas obco. Po drugie, trzeba odwrócić trend spadku popularności zawodówek, wprowadzając szkolnictwo dualne. Współpraca między biznesem a uczelniami jest konieczna. Dzięki temu zaczniemy wreszcie kształcić potrzebnych na rynku pracy specjalistów, zamiast bezrobotnych absolwentów.

Chodzi o to by firmy współuczestniczyły w szkoleniu kadr?
Dokładnie. Dzięki temu młodzi zamiast wyjeżdżać za granicę, z łatwością podejmą pierwszą pracę w Polsce . Ale trzeba pamiętać, że nie da się tego zrobić jak za naciśnięciem guzika.

Politycy przekonują, że niskie płace, niskie koszty płacy to atut Polski. Dzięki temu jest szansa na inwestycje zagranicznych firm, a co za tym idzie nowe miejsca pracy.
Chcemy być Kambodżą czy Europą? Możemy być bardziej konkurencyjni niż Chiny, ale przewaga konkurencyjna polegająca na taniości kończy się tym, że ostatni gasi światło. Wtedy wszyscy przeniesiemy się za granicę. Absolutnie nie zgadzam się z teorią, że powinniśmy iść drogą konkurowania kosztami pracy. Powinniśmy konkurować wartością, wiedzą, umiejętnościami. Nigdy nie staniemy się Doliną Krzemową, ale jeśli będziemy inwestować w edukację i technologię zamiast wyrzucać pieniądze w nierentowne firmy, to możemy szybko przełożyć się na wzrost naszych pensji.

A skąd w nas Polakach takie umiłowanie do umowy o pracę?
To efekt historycznych uwarunkowań i przemian rynkowych. Umowa oparta o kodeks pracy ma wiele zalet, dlatego w przeważającej większości ją stosujemy. Jednak dyskusja trwa na temat jej elastyczności i kosztu pracy. Paradoks polega na tym, że zatrudniamy wysoko wykwalifikowanych pracowników, którzy wręcz żądają byśmy im umów o pracę nie dawali. Sami chcą pracować na kontraktach, na umowach wielokrotnych. Nie chcą się związywać z jedną firmą bo to znacznie bardziej ryzykowne, niż praca dla kilku firm jednocześnie. W momencie gdy pracują dla trzech partnerów, zarabiają więcej i mają mniejsze ryzyko całkowitej utraty dochodu. Mało tego, znacznie więcej się uczą. W systemie, w którym kładzie się nacisk wiedzę i zmianę, tradycyjne myślenie o umowach o pracę nie jest tak silne.

Gdyby nie było patologii w systemie zatrudniania, ludzie mieli ubezpieczenia społeczne, to pewnie by nie protestowali.
Absolutnie jestem za tym, żeby ludzie byli traktowani fair na rynku pracy. Sami walczyliśmy o to, żeby umowy o dzieło, uznawane za tzw. umowy śmieciowe, były ozusowane.
Elastyczność rynku pracy jest potrzebna w każdym państwie, a o kwestie bezpieczeństwa socjalnego powinien dbać rząd , a nie pracodawca płacący na funkcjonujący system ogromne podatki. W Unii Europejskiej taka polityka nazywana jest ideą flexcurity, czyli połączeniem elastyczności z bezpieczeństwem.

Ale w wielu krajach Europy tzw. socjal jest rozwinięty. I bezpieczeństwo, które daje przyciąga Polaków. Chcą spokojnie pracować
Francja, stawiana za wzór socjalu jest coraz mniej konkurencyjna, a bezrobocie w ich kraju wyraźnie przewyższa średnią europejską. W tym samym czasie liberalna Wielka Brytania i Holandia święcą triumfy najniższego bezrobocia i najszybszego rozwoju gospodarczego.
Ludzie powinni mieć oczywiście umowy, które gwarantują świadczenia i ubezpieczenie, ale nie powinniśmy zabierać firmom elastyczności. Jeśli telefon komórkowy żyje pół roku, ubranie trzy miesiące a samochód trzy lata, to przecież firmy, które te dobra produkują również potrzebują elastyczności, żeby w momencie gdy nie trafią ze swoim produktem, a to zdarza się coraz częściej, mogły się szybko wycofać. Tymczasem związki zawodowe uważają, że najlepiej jest zatrudnić kogoś i niech pracuje w jednej firmie do emerytury.

Dlatego w wielu firmach nie ma związków zawodowych...
One są przede wszystkim w strukturach spółek państwowych. A jeśli już są w firmach prywatnych to w wielu przypadkach pomagają pracodawcom.

A czy umowy o pracę, wyższe pensje, czyli to o co walczą związki to nie próba ochrony polskiego rynku przed imigrantami?
Największy problem z imigrantami mają obecnie Niemcy. Cała ta sytuacja zmieniła przede wszystkim ich rynek mieszkaniowy. W Niemczech mamy gigantyczny problem z zakwaterowaniem pracowników.
W Polsce nie musimy się niczego bać. W czasie kryzysu czeczeńskiego do Polski przyjechało ponad 90 tys. Czeczenów i nikt tego nie zauważył. Dziś mówimy o 12 tys. i jest histeria. Skupmy się więc na zatrudnianiu Ukraińców potrzebnych i chętnych do pracy już teraz w wielu branżach w Polsce, a problem syryjskich uchodźców zostawmy na czas, kiedy faktycznie będzie on realnym wyzwaniem.