Wtorkowy wyrok Stałego Trybunału Arbitrażowego to "decydujący moment w czasie wkraczania Chin na światową scenę" - czytamy w brytyjskim dzienniku. Według niego chodzi o to, czy Chiny akceptują prymat prawa międzynarodowego czy też robią to tylko wtedy, gdy odpowiada to ich narodowym interesom.

Orzeczenie Trybunału jest wiążące zgodnie z oenzetowską Konwencją Narodów Zjednoczonych o prawie morza (UNCLOS), która definiuje prawa i obowiązki krajów korzystających z mórz i oceanów. Chiny, jako sygnatariusz tej konwencji, powinny uszanować wyrok. W przeciwnym razie ucierpi wiarygodność Pekinu, jako gospodarza międzynarodowych zgromadzeń, które stosują porozumienia traktatowe, by zarządzać handlem, ochroną środowiska, polityką i obronnością - czytamy w artykule redakcyjnym.

"Jeśli Chiny zlekceważą werdykt, który już skrytykowały jako lekkomyślny i nielegalny, wyślą światu sygnał, że postrzegają siłę jako pierwszego arbitra w sprawach międzynarodowych" - uważa "FT".

>>> Czytaj też: Chiny chcą większych obrotów handlowych z Unią Europejską

Reklama

Główna konkluzja orzeczenia brzmi, że Chiny nie mają prawa do zasobów w tzw. linii dziewięciu kresek, obejmującej ok. 85 proc. obszaru Morza Południowochińskiego. Trybunał uznał też, że wyspy z archipelagu Spratly, do którego pretensje zgłaszają m.in. Wietnam i Malezja, nie były zamieszkane przez stabilne społeczności, lecz tylko czasami wykorzystywane przez rybaków i górników. Oznacza to, że kraje, które je kontrolują, nie mają prawa do liczących 200 mil morskich stref ekonomicznych w otaczających je wodach.

Zgodnie z przewidywaniami pierwsza reakcja Chin na wyrok była ostra. MSZ w Pekinie uznało, że orzeczenie jest nieważne i niewiążące, a ministerstwo obrony zapowiedziało, że poradzi sobie z wszelkimi "zagrożeniami i wyzwaniami", by chronić chińską suwerenność i interesy morskie. "Zraniona duma państwowa może popchnąć Pekin do pokazów sprawności wojskowej i może grozić konfrontacjami z marynarką wojenną USA, która obiecała, że utrzyma swobodę żeglugi w regionie" - ostrzega "FT".

"Świat musi jasno dać do zrozumienia, o co chodzi. Jeśli niewłaściwie podejdzie się do sytuacji, to wojna między obecnym i przyszłym supermocarstwem jest realnym zagrożeniem" - pisze "FT". Według dziennika teraz najważniejsze jest, by wszystkie strony zachowały spokój. Z kolei w długoterminowej perspektywie społeczność międzynarodowa musi zjednoczyć się, by przekonać Pekin, żeby znalazł możliwy do zaakceptowania sposób przestrzegania orzeczeń trybunału i potwierdzania szerszego przywiązania do konwencji UNCLOS i międzynarodowego prawa.

"Chociaż chodzi o daleki region, to europejskie potęgi powinny uznać, że bezpośrednia konfrontacja między dwiema największymi mocarstwami na morzu, przez które rocznie transportowane są dobra o wartości ok. 5 bilionów dolarów, jest problemem dla nas wszystkich" - dodaje.

"FT" uważa, że wszystkie kraje UE muszą wywierać silną i stałą presję dyplomatyczną, by zachęcić Chiny do przestrzegania międzynarodowego prawa. Wielka Brytania powinna przestać krótkowzrocznie koncentrować się na chińskim handlu i zamiast tego wraz z USA zaangażować się w tą kluczową, strategiczną sprawę - dodaje dziennik.

"Morze Południowochińskie jest areną, na której rozegra się rywalizacja między Pekinem a Waszyngtonem. To, co tam się dzieje, odbija się echem na całym świecie. Chinom należy dać do zrozumienia, być może jesienią na szczycie G20 w Hangzhou, że ich dążenia do terenów i zasobów na tym spornym obszarze pociągną za sobą potężne koszty ze strony głównych partnerów handlowych" - konkluduje "Financial Times".

>>> Polecamy: Chińskie MSZ: Mamy prawo do ochrony Morza Południowochińskiego