Władimir Putin może już zacierać ręce. Niezależnie od tego, kto wiosną zwycięży w wyborach prezydenckich we Francji, nowy przywódca tego kraju będzie dążył do naprawy stosunków z Rosją i postulował zniesienie nałożonych przez Unię Europejską sankcji gospodarczych. Nie zmieni tego nawet fakt, że w poniedziałek start w wyborach ogłosił najmniej prorosyjski kandydat, premier Manuel Valls.
Po tym, jak prezydent François Hollande oświadczył kilka dni temu, że nie będzie się ubiegał o reelekcję, decyzja Vallsa nie była żadnym zaskoczeniem. Wczoraj formalnie złożył on urząd szefa rządu, a jego następcą został dotychczasowy minister spraw wewnętrznych Bernard Cazeneuve. Valls będzie jeszcze musiał wygrać styczniowe prawybory w Partii Socjalistycznej i zapewne bez większego problemu zdobędzie nominację, ale dla losów prezydentury nie ma to większego znaczenia. Valls ma szanse uzyskać lepszy wynik niż jakikolwiek inny polityk Partii Socjalistycznej, ale fatalnie oceniana przez Francuzów prezydentura Hollande’a jest na tyle dużym obciążeniem, że chodzi mu raczej o to, by uniknąć kompromitacji, niż włączyć się do walki o drugą turę.
Valls w sondażach z końca listopada dostawał około 10 proc. głosów, co daje mu piąte miejsce w stawce – za byłym centroprawicowym premierem François Fillonem, liderką prawicowo-populistycznego Frontu Narodowego Marine Le Pen, byłym ministrem gospodarki, zresztą w rządzie Vallsa, Emmanuelem Macronem, który niedawno założył własny centrowy ruch En Marche!, i Jean-Luc Mélenchonem z pozycjonującej się na lewo od socjalistów Partii Lewicy. Biorąc pod uwagę różnice w poparciu, wydaje się, że trzecie miejsce to najwięcej, o co Valls może powalczyć.
To oznacza m.in. nieuchronne przeorientowanie francuskiej polityki w stosunku do Rosji. Francja pod rządami socjalistów (czyli od 2012 r.) nie była w gronie tych krajów UE, które forsowały twardą politykę wobec Rosji w związku z anektowaniem przez nią Krymu i eskalowaniem konfliktu na Ukrainie, ale też nie torpedowała sankcji. A nawet wykonała kilka gestów, które Rosję zabolały, jak zerwanie kontraktu na dostawę dwóch okrętów typu Mistral. O ile w przypadku konfliktu na Ukrainie francuska krytyka rosyjskich działań była dość powściągliwa, to inaczej ma się sprawa z militarnym zaangażowaniem Rosji w Syrii. W październiku Putin odwołał wizytę w Paryżu, po tym jak Hollande zakomunikował mu, że może rozmawiać tylko na temat zakończenia wojny w Syrii. Valls argumentował wówczas, że Rosja prowadzi w kwestii tego konfliktu politykę obstrukcji i tej postawy nie można usprawiedliwić.
Reklama
Ale jego konkurenci do prezydentury mają w tej sprawie inne zdanie. To, że Marine Le Pen wzywa do naprawy stosunków z Rosją i zniesienia sankcji, które jej zdaniem nie przynoszą skutków, nie dziwi, zważywszy pożyczki zaciągane przez Front Narodowy w Rosji i ogólnie niejasne powiązania finansowe tej partii z Moskwą. Le Pen chciałaby, aby Francja wyszła ze strefy euro i z Unii Europejskiej, co praktycznie oznaczałoby jej koniec – i co jest wymarzonym scenariuszem Putina, który właściwie nie kryje, że gra na rozbicie Unii. To, że niemający wielkich szans na prezydenturę Mélenchon chce przyjaznych stosunków z Rosją i zniesienia embarga, również nie zaskakuje, bo praktycznie cała zachodnioeuropejska skrajna lewica od zawsze była mocno prorosyjska. Gorzej, że mainstreamowi i zupełnie rozsądni w pozostałych kwestiach politycy, jakimi są Macron i Fillon, w stosunku do Rosji są równie bezkrytyczni.
„Musimy odbudować nasze relacje z Rosją. Popełnilibyśmy błąd, zrywając mosty z tym wschodnioeuropejskim mocarstwem, zamiast budować długotrwałe relacje” – napisał Macron w opublikowanej pod koniec listopada książce, która ma być jego manifestem wyborczym. A w zeszłym tygodniu uzupełnił to jeszcze stwierdzeniami, że Rosja musi odegrać decydującą rolę w rozwiązaniu konfliktu w Syrii, a odejście jej prezydenta Baszara al-Asada nie może być warunkiem wstępnym zakończenia wojny. Skrytykował też Hollande’a za to, że popchnął Rosję do tego, by się izolowała od Europy i patrzyła w kierunku Azji.
Fillon, który w ostatnich sondażach dotyczących pierwszej tury wyprzedził Le Pen, a w drugiej pokonuje ją zdecydowanie, w rozumieniu Rosji idzie jeszcze dalej. Na tyle, że czasem wręcz wprawia w zakłopotanie partyjnych kolegów. Na przykład gdy kwestionuje zbrodnie wojenne w Syrii albo gdy powiedział o Władimirze Putinie – z którym się spotkał co najmniej 10 razy – że „jest człowiekiem, który ma ciepłą i wrażliwą stronę”. – Mamy trzy cele: praca na rzecz sojuszu z Rosją poprzez zniesienie nałożonego na nią absurdalnego embarga, włączenie Iranu do koalicji przeciw Państwu Islamskiemu i wzmocnienie sił walczących z Da’isz w Syrii bez angażowania francuskich sił lądowych – mówił Fillon na temat polityki wobec Bliskiego Wschodu. Alain Juppé, który przegrał rywalizację z Fillonem o prezydencką nominację republikanów i który jest zwolennikiem silniejszego umocowania Francji w strukturach euroatlantyckich, zarzucił mu, że cierpi na dotkliwą rusofilię.
Rusofilia Fillona w odróżnieniu od tej w wykonaniu Le Pen nie ma podłoża finansowego, lecz raczej wywodzi się z mocnego przywiązania do gaullistowskiej polityki zagranicznej. Jej elementami jest postrzeganie Francji w dalszym ciągu jako światowego mocarstwa, traktowanie Stanów Zjednoczonych i ich zaangażowania w Europie z pewnym sceptycyzmem, a Rosji jako kraju, który powinien być silny, by równoważył wpływy amerykańskie. Z punktu widzenia Putina różnice w motywacjach Fillona i Le Pen są jednak sprawą drugorzędną, skoro cel, jakim jest zniesienie sankcji, zostanie prawdopodobnie osiągnięty w przewidywalnej perspektywie. ⒸⓅ

>>> Czytaj także: Nowy rząd Francji, czyli "najwierniejsi z wiernych" Francois Hollande’a