Osobiście nie podzielam takich opinii, czemu dawałem wyraz wielokrotnie.

ikona lupy />
prof. Leon Podkaminer / Materiały prasowe

Obecnie stanowiska ekonomistów dotyczące ewentualnego przyjęcia euro są zresztą bardzo zróżnicowane, a opinia publiczna raczej nie jest entuzjastyczna, jeśli chodzi o rezygnację ze złotego.

O samym euro wyrażałem się źle, jeszcze zanim ono się formalnie pojawiło. Poniżej przypominam kilka faktów przemawiających za utrzymaniem własnej waluty.

Jest mało prawdopodobne, by przyjęcie euro przyspieszyło wzrost gospodarczy

Zastąpienie waluty narodowej przez euro nie gwarantuje wcale szybszego doganiania krajów wysoko rozwiniętych. Polska funkcjonująca z własną walutą rośnie szybciej niż np. Słowacja i Słowenia, które przyjęły euro stosunkowo wcześnie po wstąpieniu do UE. Co więcej, Polska mocno poprawia swoją pozycję także wobec wielu słabszych krajów oryginalnej strefy euro. Widać to np. w porównaniu z najmocniejszą europejską gospodarką – Niemcami. Państwa południa kontynentu, takie jak: Portugalia, Włochy, Grecja i Hiszpania, wypadają w tym zestawieniu słabo. Zwraca uwagę radykalne obsunięcie się Hiszpanii, a także nieregularność i niskie tempo postępu zarówno w Słowacji, jak i w Słowenii. Zauważmy, że według Eurostatu Polska startująca z niskiej pozycji względem Słowacji już ją wyprzedziła.

ikona lupy />
fot. materiały prasowe

Obecność w strefie euro nie dyscyplinuje polityki fiskalnej

Wbrew powszechnym narzekaniom na politykę fiskalną w Polsce (i nadziejom na jej zdyscyplinowanie po przyjęciu euro) dług publiczny w Polsce utrzymuje się w ryzach – i to mimo aktywnej polityki społecznej państwa. Tymczasem mimo różnorakich formalnych obostrzeń dług ten przeżywa istną eksplozję w strefie euro. Dotyczy to także krajów, które „wstąpiły w związek z euro”, nie mając problemu z długiem publicznym. Dług pojawił się z czasem – właśnie w owym związku.

ikona lupy />
fot. materiały prasowe

Euro i wspólna polityka pieniężna nie gwarantują niskiej inflacji

Spójrzmy na historyczną już, w kontekście danych mówiących, że we wrześniu wskaźnik wzrostu cen spadł do 8,2 proc., inflację w 2022 r. Czy jej wysoki poziom – 14,4 proc. – może przemawiać za tezą, że byłaby ona niższa, gdybyśmy znaleźli się w ramach euro?

To, że średnia stopa inflacji dla tej strefy wynosiła w zeszłym roku 8,3 proc., niewiele mówi o sytuacji w poszczególnych krajach eurolandu. W Estonii było to 19,3 proc., na Litwie 19,7 proc., na Łotwie 17,2 proc., a w Słowacji 12,8 proc. Wysoki wskaźnik zanotowano w 2022 r. także w niektórych starych krajach UE: Belgii i Holandii (odpowiednio 9,5 proc. oraz 10 proc).

Gdzie pewność, że w reżymie euro inflacja w Polsce nie byłaby jeszcze wyższa?

Orędownicy jak najrychlejszego przyjęcia wspólnej waluty należą też do zdecydowanych krytyków zbyt łagodnej (ich zdaniem) polityki NBP, zwłaszcza w kontekście ostatnich redukcji stóp banku centralnego przez Radę Polityki Pieniężnej. Byli im przeciwni, a wcześniej prześcigali się w żądaniach szybkiego i radykalnego podwyższania stóp procentowych. Jednak gdyby Polska przyjęła euro, musieliby się pogodzić z dużo niższymi, urzędowymi (przez długi czas nawet ujemnymi) stopami procentowymi dyktowanymi przez Europejski Bank Centralny!

Wadliwa architektura strefy euro: one size fits all?

Dlaczego kraje strefy euro wykazują tak nadzwyczajną tendencję do gromadzenia długów publicznych – i to mimo wszystkich traktatów i paktów mających przecież dyscyplinować ich finanse narodowe? I dlaczego ich wzrost gospodarczy jest anemiczny i nieregularny? Dotyczy to nawet Niemiec, które zasadniczo rosną szybciej niż kraje południa Europy, ale dużo wolniej niż np. USA, a ostatnio weszły w fazę recesji. Szczegółowe odpowiedzi na te pytania można znaleźć w literaturze fachowej, dostępnej, choć raczej słabo znanej w kraju. Krótka odpowiedź brzmi: winna jest wspólna polityka pieniężna – i właśnie wspólna waluta.

Ojcowie euro lekkomyślnie zawierzyli doktrynie jednego uniwersalnego rozmiaru pasującego każdemu („one size fits all”). Ale jedna i ta sama polityka pieniężna, jedna i ta sama stopa procentowa EBC aplikowana do rozległego obszaru złożonego z krajów o bardzo różnych charakterystykach makroekonomicznych i strukturalnych nie mogą być efektywne. Stopa procentowa EBC na poziomie niewiele powyżej 2 proc. była w 2022 r. grubo za niska dla Litwy, gdzie inflacja zbliżała się do 20 proc., ale nieco za wysoka dla Francji, gdzie wskaźnik oscylował wokół zaledwie 5 proc.

Jednolita polityka EBC prowadzi do destabilizujących i kosztownych stanów nierównowagi w poszczególnych krajach członkowskich – co w konsekwencji przelewa się na całą strefę euro. Ich skutkiem są nie tylko anemiczny i niestabilny wzrost gospodarczy całej strefy euro, lecz także wymuszone tym faktem deficyty finansów publicznych.

To, że w dłuższej perspektywie strefa euro okazała się strefą sekularnej stagnacji gospodarczej, w dodatku wstrząsanej periodycznymi kryzysami i recesjami, nie jest więc żadnym przypadkiem. Pozostając poza strefą euro, Polska rośnie gospodarczo o wiele szybciej i o wiele zdrowiej niż kraje, które już dawno zrezygnowały z własnych walut. Suwerenna waluta okazuje się ważnym czynnikiem wzrostu i stabilności – nawet, gdy od czasu do czasu jej kurs wymienny względem euro podlega istotnym zmianom.

Wątpliwe korzyści geopolityczne

Krótkotrwała panika, jaka wystąpiła na rynku walutowym po rosyjskiej inwazji na Ukrainę, ewidentnie udzieliła się też wielu komentatorom ekonomicznym, dziennikarzom i politykom. Pojawiły się postulaty natychmiastowego podjęcia jakichś ekstraordynaryjnych starań o zastąpienie złotego wspólną walutą europejską. Przekonanie, że Polska z własną walutą jest bardziej narażona na rosyjską agresję niż Polska bez własnej waluty, jest dość naiwne. Czy kraje bałtyckie są – z tytułu posiadania euro – mniej narażone na agresję niż Polska? Nie sądzę.

Autor jest doradcą Prezesa NBP. Tekst wyraża opinie autora
ikona lupy />
fot. materiały prasowe