Zbigniew Biskupski: Jak wygląda obecnie sytuacja żywnościowa na świecie?

Dr inż. Andrzej Gantner: Generalnie na świecie występuje niedobór żywności. Nie został on spowodowany wyłącznie przez wojnę w Ukrainie, ale występuje już od wielu dekad. Do 2016 r. liczba ludzi bezpośrednio zagrożonych niedożywieniem malała, niestety potem zaczęła dosyć szybko rosnąć i skoczyła o prawie 60 mln. Na świecie głoduje w tej chwili prawie 800 mln ludzi. Może dziwić, że przy tak zaawansowanej cywilizacji jaką mamy, tylu możliwościach uprawy, transportu i dystrybucji żywności, tak potężna grupa ludzi jest zagrożona głodem i niedożywieniem.

Oczywiście, problem nie jest rozłożony równo. Chodzi tu głównie o tzw. pas głodu, który dotyczy krajów Ameryki Południowej, Azji i Afryki. To obszar, który coraz bardziej dotknięty jest zmianami klimatycznymi. Występujące tam susze, potężne huragany i ulewy niszczą uprawy, a czasem powodują, że tych upraw w ogóle nie ma.

Są też kraje, w których jakby tradycyjnie występuje niedobór produkcji żywności. Ciekawym tego przykładem jest Egipt, który produkuje mniej więcej tyle samo zboża co Polska, ale tam to nie wystarcza nawet dla połowy mieszkańców. Tymczasem Polska jest kompletnie samowystarczalna, co więcej – jest dużym eksporterem zbóż, z 17. miejscem w rankingu światowym. Jednak dla nas zboża nie są aż tak ważne – mamy mięso i inne produkty spożywcze, a tam ludność 50–60 proc. swojej diety opiera na produktach zbożowych.

Reklama

Przy takich zawirowaniach, jakie mieliśmy ostatnio z powodu wybuchu wojny w Ukrainie – ograniczeniach w eksporcie, tym nieetycznym wykorzystywaniu żywności jako broni, takie kraje jak Egipt i cały ten pas krajów afrykańskich do których Ukraina eksportowała ponad 50 proc. swojej produkcji, one nagle znalazły się w dramatycznym położeniu.

Skoordynowane działania na poziomie światowym doprowadziły do tego, że duża część zapasów ukraińskich została jednak wyeksportowana – korytarze żywnościowe, które udało się uruchomić również w Polsce, umożliwiły eksport prawie 18 mln ton zboża z Ukrainy, a porozumienie, które pozwoliło statkom wypłynąć z portów czarnomorskich spowodowało, że około 12 mln ton wypłynęło. I wtedy ceny zboża na rynkach światowych zaczęły spadać. To wszystko pokazuje jak bardzo niestabilna jest równowaga żywnościowa na świecie i jak łatwo ją zburzyć.

Jak ma się do tego zaplanowana przez UE transformacja energetyczna, która w dużym stopniu dotyczy również produkcji żywności?

Pakiet „Fit for 55”, który zakłada neutralność klimatyczną do 2050 r. i mieszcząca się w zakresie „Europejskiego Zielonego Ładu” strategia „Od pola do stołu” to strategie, które powstawały przed pandemią i kryzysem żywnościowym, w czasach kiedy nie było tak potężnych skoków cen żywności, kiedy można było sobie projektować różne ciekawe rozwiązania, które miały z Europy uczynić taką zieloną, zeroemisyjną wyspę.

Przy tym wszystkim co się dzieje aktualnie na świecie z cenami, z energią, część tamtych założeń nie pasuje do tego, co rozumiemy przez „bezpieczeństwo żywnościowe”. Wyłączenie 25 proc. areału uprawnego i przeznaczenie go wyłącznie na uprawy ekologiczne, będzie bardzo dużo kosztowało i spowoduje spadek wydajności. Cudów nie ma – albo mamy wysokotowarowe rolnictwo z tymi nowoczesnymi technologiami, albo mamy ekologiczne, bardzo ważne zresztą rolnictwo, ale ono nie zapewni nam pełnego zaopatrzenia w żywność.

Ponadto te wszystkie strategie nie dotyczą tylko samej produkcji żywności, ale również całego łańcucha logistycznego – tego, co będzie się działo z opakowaniami, jak stworzyć obieg zamknięty – i tu nagle okazuje się, że ceny energii są tak potężne, że nawet recykling staje pod znakiem zapytania, bo to może być kompletnie nieopłacalne.

Nasuwa się pytanie – czy Komisja Europejska, proponując tak zaawansowaną strategię, która wpłynie na każdy element życia mieszkańców Unii Europejskiej sprawdziła, jakie są siły nabywcze konsumentów poszczególnych krajów? Czy Polak ma taką samą siłę nabywczą jak Francuz czy Niemiec? Czy nas będzie stać na tak drogą żywność i czy przypadkiem nie skończy się to tak, jak było w przypadku biokomponentów? Zaproponowano wówczas tak wysoki ich udział, że aby temu sprostać, to w całej Unii trzeba byłoby posiać wyłącznie rzepak albo te biokomponenty importować, z krajów azjatyckich, z Ameryki Południowej – a one tam są, bo te kraje na potęgę wycinają lasy tropikalne, które są przecież bardzo ważnym elementem całego ekosystemu. I nagle się okazuje, że niby proekologiczna strategia doprowadza do dużo większej katastrofy ekologicznej niż możemy sobie wyobrazić. Może nie u nas w Unii, tylko gdzieś tam daleko, w Brazylii, ale wcześniej czy później zapłacimy za to wszyscy.

Czy zatem uważa pan, że Unia musi zrewidować politykę „European Green Deal” w obszarze produkcji żywności?

Praktycznie wszystkie organizacje mówią, że tak powinno być. Niekoniecznie trzeba od tego odstępować całkowicie. Można pójść w kierunku rolnictwa zrównoważonego, które jest dobrą alternatywą – z jednej strony chroni środowisko, z drugiej nie powoduje aż tak dużych spadków wydajności.

Postulat jest również taki, żeby rozwiązania strategiczne i długofalowe miały ocenę skutków regulacji. A nie ma jej np. w najnowszym pakiecie ustaw, które będą regulowały gospodarkę odpadami opakowaniowymi, w tym opakowaniami po żywności. Nie wiadomo ile to będzie kosztowało i czy będzie wykonalne na poziomach, które Unia założyła. My jeszcze nim ukazał się ten pakiet wykazaliśmy, że założenia dotyczące butelek czy opakowań wielokrotnego użytku są nierealne. I to już zostało skorygowane.

Dlatego wszyscy – zarówno my, organizacje, które skupiają producentów żywności, jak i polski rząd, powinni dokładnie przyglądać się temu, co w Brukseli będzie się działo z tymi strategiami, przyglądać się propozycjom konkretnych rozwiązań legislacyjnych, które mają nas obowiązywać. Trzeba na to patrzeć również pod kątem interesu polskiego rolnika i polskiego konsumenta. A tego ostatniego nie będzie stać na niektóre produkty, jeżeli będą produkowane w takim reżimie. Wiele decyzji będzie podejmowanych przy udziale Rady Europejskiej, gdzie głos każdego rządu jest ważny, dlatego współpraca pomiędzy organizacjami, rządem i mediami jest bardzo ważna, by pokazywać w którym kierunku to zmierza. To zdecyduje o tym, jak będzie wyglądała nasza gospodarka w ciągu najbliższych dwóch, trzech dekad. Od tego będzie zależało to, czy będziemy mieli wystarczająco dużo żywności, czy będziemy konkurencyjni, czy będziemy mogli eksportować, czy też przeciwnie – koszty, które sobie zafundujemy będą tak ogromne, że żywność stanie się towarem luksusowym lub będziemy sprowadzać tanią żywność z krajów, gdzie tych wszystkich wymagań nie ma. A to byłoby taką ekologiczną hipokryzją.

Z perspektywy mieszkańca kraju, w którym żywności nie brakuje, trudniej rozmawiać o konsekwencjach nieprzemyślanej polityki rolnej. Nam ta polityka kojarzy się bardziej z limitami na uprawę buraków cukrowych niż z głodem na świecie.

Ale obecne czasy wyraźnie pokazały wszystkim, jak duży wpływ ma polityka chociażby na ceny żywności. Co się dzieje, kiedy wpływa na ceny energii elektrycznej, gazu, ropy czy nawozów potrzebnych do produkcji żywności. Nagle wszyscy dostrzegamy, że choć jedzenia nie brakuje, to przy określonych dochodach nie na wszystko nas stać.

Jest też druga strona medalu – może uda się dzięki temu marnować mniej, bo żywności zarówno w Unii, w Polsce i na świecie, wciąż marnuje się bardzo dużo. Może zaczniemy myśleć robiąc zakupy i nie wyrzucać – bo najdroższa żywność jaka nas tutaj jako konsumentów czeka to ta, którą wyrzucimy do kosza.

Warto jednak przemyśleć kierunek bardzo szybkich i bardzo drogich przekształceń proponowanych przez brukselskich urzędników np. regulacje ESG, z którymi wiążą się potężne obciążenia. Zastanowić się ile to będzie kosztowało normalnego konsumenta i wziąć pod uwagę nastroje społeczne. Przecież, że nie da się z Europy zrobić zielonej wyspy, wokół której będą zgliszcza i ruiny, a nas to nie będzie dotyczyć. Nawet jeśli uda się zrobić tę redukcję śladu węglowego tutaj, to może się okazać, że w bardzo wielu innych miejscach na świecie nie jest to możliwe. Tu jest potrzebna cała globalna strategia, a nie tylko punktowe obciążanie konsumentów w danym obszarze gospodarczym kosztami wszystkiego.

A jak tłumaczyć to, że liczba głodujących zaczęła rosnąć jeszcze przed ostatnimi kryzysami?

Zasoby się kurczą, a ludności przybywa. Mamy niebywały wzrost ilości ludzi na świecie – za dekadę, dwie będziemy mieli ponad 10 mld ludzi. Oni muszą coś jeść. Rozwinięte obszary gospodarcze jak Unia Europejska, ale też Stany Zjednoczone czy Chiny, które są potężnym obszarem gospodarczym i cała Azja, powinny zastanowić się co z tym zrobić, bo wcześniej czy później ci głodni ludzie do nas przyjdą – po żywność, po miejsca do życia. Lepiej zapobiegać, niż potem się martwić co z tym zrobić.

Wygląda na to, że zaniedbano wiele spraw w krajach, w których tej żywności brakuje. Chociażby to, że są to kraje o wysokim stopniu nasłonecznienia. Najnowsze inwestycje pokazują, że można to zmienić. Inwestycja w panele solarne na Saharze potrafi uczynić z takiego miejsca wręcz kwitnący ogród, bo dzięki energii można wydobyć wodę, która jest pod ziemią. Nagle okazuje się, że i tam można spokojnie produkować żywność. Stąd pytanie – czy powinniśmy skupiać się w Europie na ograniczaniu produkcji żywności, czy może powinniśmy raczej pomyśleć o tym jak wyżywić ludzkość i jakiego wsparcia udzielić pozostałym rejonom, aby ta produkcja żywności była bardziej stabilna?

I realizować przy tym cele klimatyczne, bo jeśli będzie produkowana energia, to będzie można ją importować.

Dokładnie. A w samej Europie też nie jest tak całkiem różowo. Z powodu suszy i wysokich temperatur w tym roku ubytki w plonowaniu roślin w Europie Południowej sięgały ponad 30 proc. Musimy zacząć szybko inwestować w retencję. Musimy zatrzymywać wodę, która spływa z lodowców, a te topnieją w błyskawicznym tempie i za chwilę się skończą, zatrzymywać wodę, która spada na naszą ziemię, a potem spływa do mórz i kompletnie ją tracimy. Jeżeli Unia nie zacznie realizować takich programów i poświęcać na to dużo więcej pieniędzy, to może się okazać, że mimo tej całej wyrafinowanej technologii jaka dysponujemy, zamiast korzystać na ociepleniu – a to jest możliwe, szczególnie w takich krajach jak Polska, gdzie według szacunków za dekadę czy dwie przy odpowiednim nawadnianiu plonowanie niektórych roślin może być dwukrotnie większe – będziemy mieli poważny problem.

Wysoka inflacja i rozchwianie rynków żywności w Polsce i Europie powinno nas skłonić do głębszej refleksji na temat żywności i głodu zagrażającego ludzkości, którego powodem są nie tylko agresja Rosji na Ukrainę czy pandemia, ale też to, że nie potrafimy prowadzić globalnej polityki rolnej, a skupiamy się na określonych celach klimatycznych?

Dokładnie. To jest ten moment. Jak nie teraz, to kiedy? Trzeba to zrobić, nim będzie za późno.

Oprac. red OF
ikona lupy />
Obserwator Finansowy - otwarta licencja / obserwatorfinansowy.pl