Zrozumiałe, że banki pobierają opłaty za papierowe wyciągi, za nieaktywną kartę czy za tradycyjne transakcje w oddziałach, ale nie za konto, na którym znajdują się nieoprocentowane środki - mówi Szymon Midera, nowy prezes Banku Pocztowego.

Rada nadzorcza przyjęła w ubiegłym tygodniu aktualizację strategii Banku Pocztowego. Czego dotyczą zmiany?

Szymon Midera: Przede wszystkim musieliśmy dostosować strategię do innych warunków makroekonomicznych – chodzi głównie o obniżkę stóp procentowych. Nie dość, że są one najniższe w historii, to jeszcze dodatkowo perspektywa zmian znacząco się oddaliła. Do niedawna jeszcze ekonomiści i analitycy spodziewali się podwyżek stóp w bieżącym roku. Teraz jednak wszystko wskazuje na to, że aktualna sytuacja utrzyma się w dłuższej perspektywie. To sytuacja niekorzystna z punktu widzenia wyników banków, których marże spadają.

Bazowym scenariuszem, przyjętym w nowej strategii, jest ten zakładający dokapitalizowanie w kwocie 200 mln zł. W jaki sposób pomoże to w rozwoju Pocztowego?

Reklama

Dokapitalizowanie pozwoli nam na szybszy rozwój w obszarze kredytów. Saldo kredytów gotówkowych na koniec 2018 r. zwiększy się dzięki temu o blisko 40 proc. w stosunku do sytuacji rozwoju w oparciu tylko o zysk zatrzymany. Chcemy m.in. zwiększyć sieć placówek partnerskich zlokalizowanych w galeriach handlowych, z samoobsługową strefą pocztową oraz placówek bankowo-pocztowych. W sumie do 2018 r. zwiększymy naszą sieć o 260 placówek. Bez dokapitalizowania ograniczymy się tu do 30 placówek partnerskich.

Jednym ze sposobów dokapitalizowania może być oferta publiczna oraz wejście Banku Pocztowego na giełdę. Ostatnio jednak taki scenariusz przechodził inny podmiot, Idea Bank, a jego oferta spotkała się z o wiele mniejszym zainteresowaniem inwestorów, niż się spodziewano. Czy nie obawia się pan powtórzenia tego scenariusz w przypadku Pocztowego?

Rada nadzorcza przyjęła jedynie strategię zakładającą dokapitalizowanie. Ostateczna decyzja w tej sprawie, a także w kwestii sposobu dokapitalizowania, należy do akcjonariuszy. Ci nie wypowiedzieli się jeszcze w tej sprawie, zatem na obecnym etapie nie chciałbym jeszcze tego komentować.

A czy fakt, że rada nadzorcza przyjęła strategię zakładającą dokapitalizowanie nie świadczy o tym, że akcjonariusze dogadali się co do zmian właścicielskich?

Zarząd zawsze dążył do podniesienia poziomu kapitału i powrotu na ścieżkę szybszego wzrostu. Czekamy na decyzje naszych akcjonariuszy.

>>> Czytaj też: Banki po cichu podnoszą ceny. Wyjątki są, ale nieliczne

Jak będzie wyglądał Bank Pocztowy pod pana kierownictwem?

Przede wszystkim chcemy być najprostszym bankiem na rynku, który proponuje dobrą cenę klientom i opiera rozwój na pełnej integracji z Pocztą na poziomie wspólnych klientów, produktów i sieci dystrybucji. Po stronie kredytowej skoncentrujemy się na segmencie kredytów gotówkowych. Rezygnujemy z pozyskiwania nowych klientów korporacyjnych czy też masowej sprzedaży kredytów hipotecznych. Chcemy się specjalizować w sprzedaży kredytów gotówkowych do 1,5 mln klientów własnych. Ich bazę będziemy powiększać poprzez maksymalnie prostą ofertę rachunków osobistych i lokat. Mamy ambicję, by w tym dążeniu do upraszczania oferty nie mieć sobie równych na rynku.

Stąd też nasze ostatnie decyzje o utrzymaniu jednego ROR z dożywotnią gwarancją braku opłaty za jego prowadzenie. Szeroki wachlarz lokat zastąpiliśmy trzema depozytami: mini, midi i maxi. Rezygnujemy ze sprzedaży innych produktów, np. złota inwestycyjnego czy lokat strukturyzowanych. Rozwijamy jedynie sprzedaż funduszy inwestycyjnych, ponieważ w środowisku niskich stóp część naszych klientów szuka alternatywy dla niskooprocentowanych depozytów. Odchodzimy od modelu banku uniwersalnego, stawiając na bank wyspecjalizowany w najprostszej ofercie, mogący jednocześnie zaoferować klientom dobrą cenę za swoje usługi. Liczymy na to, że integracja ze zmieniającą się i coraz nowocześniejszą Pocztą Polską, a także automatyzacja i uproszczenie procesów pozwoli nam zrealizować nasze ambitne cele biznesowe.

Na rynku obserwujemy falę podwyżek za podstawowe usługi bankowe. Czy uważa pan, że kolejny wzrost opłat np. za konta jest nieunikniony?

Moim zdaniem nie. Całkowicie nie trafiają do mnie argumenty niektórych bankowców, że skończyła się era tzw. darmowych obiadków. Czy wyobraża pan sobie jakiś inny biznes, którego klienci płacą tylko za to, że są klientami? Jaki konsument zaakceptowałby fakt, że wchodząc na przykład do sklepu, musiałby za to zapłacić? Jednak niektórzy przedstawiciele branży bankowej starają się przekonać, że w banku trzeba płacić za samo otwarcie i prowadzenie konta.

Ale przecież w pewnym momencie Pocztowy także zdecydował o wprowadzeniu prowizji za rachunki.

Tym bardziej mam legitymację do tego, aby apelować do bankowców o otrzeźwienie. Wprowadzenie opłat za prowadzenie nieaktywnych rachunków i używanie karty doprowadziło wprawdzie do wyczyszczeniem bazy nieaktywnych kont, ale jednocześnie część dobrych klientów odeszła, a akwizycja nowych wyhamowała.

Za co więc pana zdaniem klienci powinni płacić?

Za usługi dodane do rachunku osobistego, ale nie za fakt bycia klientem banku. Zrozumiałe jest, że banki pobierają opłaty za papierowe wyciągi, za nieaktywną kartę czy za tradycyjne transakcje w oddziałach, ale nie za konto, na którym znajdują się nieoprocentowane środki, będące źródłem dodatkowych przychodów dla banku. Pamiętam, gdy wprowadzaliśmy mBank na rynek naszych południowych sąsiadów. Przeżyliśmy wówczas szok, bo okazało się, że tamtejsze banki każą płacić swoim klientom za dostęp do rachunku przez internet. Dlaczego? Bo jest wygodnie, a jak jest wygodnie, to klient ma za to zapłacić. To absurd, który powoli zaczyna docierać do nas. Rynek powinien się z niego otrząsnąć.