Utrzymanie domu, energia, gaz, woda… - wszystko strasznie zdrożało i statystyczne gospodarstwo domowe w Polsce powinno w teorii zaciskać pasa, tnąc wydatki na dobra pierwszej potrzeby, o drugorzędnych nie wspominając. Tymczasem nigdy w historii nie było nad Wisłą tak wielkiego popytu i tak ogromnych wydatków na towary i usługi uchodzące jeszcze dekadę temu za niekonieczne do życia.
Dziś okazują się pierwszorzędne.
Gastronomia i beauty rosną, bo dochody Polaków rosną
Z najświeższego raportu GUS o dochodzie rozporządzalnym gospodarstw domowych w Polsce (za rok 2023 i poprzednie) wynika, że w wydatkach przeciętnego gospodarstwa opłaty za użytkowanie mieszkania i media stanowią niespełna 20 proc., zaś łączne wydatki na kulturę, rekreację, hotele, restauracje i używki oraz towary i usługi inne niż żywność, odzież i obuwie – 22 proc. To pierwsza taka sytuacja w dziejach pomiarów.
Na gastronomię wydajemy średnio niemal tyle samo co na zdrowie (5,1 proc. vs 5,2 proc.) i sporo więcej niż na odzież i obuwie (3,8 proc.). Jeszcze dynamiczniej rosną nasze wydatki na usługi szeroko pojętej branży beauty, w tym fryzjerskie i kosmetyczne. W zeszłym roku GUS zaobserwował nawet coś na kształt „efektu szminki” – w zbiegu kryzysów gospodarstwa domowe cięły wydatki ogółem, zwłaszcza na obuwie, odzież i wyposażenie mieszkań, częściowo na żywność, ale nie na dbanie o urodę. Wręcz rzuciliśmy się do salonów kosmetycznych, w efekcie czego – choć powstało ich rekordowo wiele – na wizyty w najpopularniejszych punktach trzeba czekać tygodniami.
Gastronomia, turystyka i beauty zostały najsilniej sponiewierane przez pandemię i lockdowny. Wielu przedsiębiorców i ekonomistów przewidywało, że te branże będą lizać rany latami i szybko się nie podniosą. Zwłaszcza że po kryzysie zdrowotnym wybuchły dwa kolejne, wywołane przez zbrodniczą Rosję: wojenny (dla wielu turystów staliśmy się krajem przyfrontowym, wypełnionym po brzegi uchodźcami) i energetyczny. Rekordowa od 30 lat inflacja obniżyła realne dochody zdecydowanej większości gospodarstw domowych. Dla barów, kawiarni i restauracji, hoteli i pensjonatów, salonów urody, lokali rozrywkowych i wszystkich innych biznesów zajmujących się dostarczaniem ludowi produktów teoretycznie niekoniecznych do (prze)życia - miał to być gwóźdź do trumny.
Tymczasem mamy dziś w Polsce:
- Ponad 95 tys. lokali gastronomicznych – dekadę temu było 70 tys., przed pandemią 85 tys.; liczba samych restauracji wzrosła w 10 lat o połowę, do ponad 60 tys.
- Prawie 800 tys. miejsc noclegowych – dekadę temu było 676 tys., przed pandemią – 720 tys.
- Około 125 tys. salonów urody – dekadę temu było ich dwa razy mniej, przed pandemią – niespełna 90 tys.
To są wszystko historyczne rekordy, wynikające z faktu, że stale rośnie populacja ludzi, którzy – po zakupieniu żywności, ubrań i obuwia oraz popłaceniu wszystkich rachunków domowych – mogą sobie pozwolić na rzeczy uchodzące do niedawna za „fanaberie”. Potwierdzają to inne dane. Fundacja Polska Bezgotówkowa informuje np., że w pierwszym półroczu 2023 r., kiedy media rozpisywały się o drożyźnie w sklepach i lokalach gastronomicznych, epatując słynnymi „paragonami grozy” („200 zł za dorsza z frytkami i surówką to naprawdę rozbój!”), liczba terminali płatniczych najszybciej wrosła w:
- usługach beauty (fryzjerzy, kosmetyczki, fizjoterapeuci) – o ponad 77 tys.
- gastronomi - 64 tys.
Symptomatyczne, że obie te branże wyprzedziły tutaj sklepy spożywcze (59 tys.).
Polacy najbogatsi w historii. Rekordowy dochód rozporządzalny, rekordowe wydatki
Wyjaśnienie tego fenomenu jest bardzo proste: mimo serii potężnych kryzysów, które osłabiły wzrost gospodarczy i siłę nabywczą obywateli w większości państw Europy, za sprawą wielu szczęśliwych zbiegów okoliczności statystyczne gospodarstwo domowe w Polsce stało się najzasobniejsze w całej historii pomiarów GUS.
Badanie dochodu rozporządzalnego jest tutaj dużo bardziej miarodajne od danych o przeciętnym wynagrodzeniu (bo te bieżące obejmują jedynie pracowników sektora przedsiębiorstw zatrudniających powyżej 9 osób, a więc pomijają mikrofirmy) oraz statystykach ZUS i KRUS dotyczących aktualnej wysokości świadczeń emerytów i rencistów. Przypomnijmy, że dochód rozporządzalny jest sumą bieżących dochodów gospodarstwa domowego ze wszystkich źródeł pomniejszoną o zaliczki na podatek dochodowy, podatki oraz o składki na ubezpieczenie społeczne i zdrowotne. Mamy tu więc wszystkie realne dochody gospodarstw netto w przeliczeniu na liczbę członków danego gospodarstwa.
Spójrzcie, jaki od momentu wejścia Polski do Unii Europejskiej (2004 r.) był poziom przeciętnych miesięcznych dochodów i wydatków na osobę w gospodarstwach domowych oraz jaki procent dochodów stanowiły wydatki:
2004 r. – dochód 735 zł, wydatki 702 zł (95,4 proc. dochodu)
2014 r. – dochód 1340 zł, wydatki 1079 zł (80,5 proc. dochodu)
2019 r. – dochód 1819 zł, wydatki 1252 zł (68,8 proc. dochodu)
2023 r. – dochód 2678 zł, wydatki 1636 zł (61,1 proc. dochodu)
Dochód przeciętnego gospodarstwa domowego w Polsce na głowę stanowił zatem w 2023 r. aż 365 proc. dochodu z chwili wejścia Polski do UE, natomiast wydatki „jedynie” 233 proc. Wzrost nadwyżek finansowych w kolejnych latach widać na wykresie GUS.
Jeśli przyjrzeć się temu bliżej, to czeka nas kilka zdziwień. Wiecie na przykład, kto ma najniższy poziom wydatków w relacji do dochodów?
Rolnicy. Od kilku lat wydają tylko połowę swych dochodów, gdy gospodarstwa przedsiębiorców – 56 proc., gospodarstwa pracowników – ponad 60 proc., gospodarstwa emerytów – niespełna 67 proc., a gospodarstwa rencistów - blisko 75 proc. Mocno uprzywilejowani w polskim systemie podatkowym i ubezpieczeniowym rolnicy wypracowują z tego powodu nadwyżkę tylko trochę niższą od gospodarstw przedsiębiorców i wyższą od gospodarstw pracowników. Jak zauważa GUS, mają dzięki temu „większe możliwości gromadzenia oszczędności”.
Statystyczne gospodarstwo domowe w Polsce czerpie:
- 55,7 proc. dochodów z pracy najemnej
- 10,1 proc. z pracy na własny rachunek
- 2,9 proc. z własnego gospodarstwa rolnego (ten odsetek maleje)
- 24,4 proc. ze świadczeń z ZUS i KRUS (w tym 21,7 proc. z emerytur; ten odsetek stale rośnie)
- 5,2 proc. z pozostałych świadczeń społecznych.
Przeciętne gospodarstwo domowe w Polsce przeznacza na żywność i napoje bezalkoholowe 27,2 proc. swych wydatków – najwięcej od 2020 r. Większy udział tej kategorii wydatków Eurostat zanotował w Rumuni, Bułgarii oraz w krajach nadbałtyckich, a podobny – na Słowacji. Dwa razy niższy jest w Irlandii, Luksemburgu, Austrii i Danii, a niemal dwa razy niższy - w Niemczech. Na utrzymanie mieszkania (domu) oraz nośniki energii przeciętne gospodarstwo w Polsce wydaje jedną piątą ogólnej kwoty wydatków. W krajach zachodnich ten poziom jest podobny, a bywa wyższy.
Kluczowe są jednak nadwyżki ponad wydatki, które w dochodzie rozporządzalnym polskich gospodarstw domowych są coraz wyższe. To one dają wielu z nas komfort myślenia o „fanaberiach”: regularnym korzystaniu z usług restauracji i kawiarni, kosmetyczek, salonów urody, miejsc rekreacji, sportu i rozrywki oraz oferty obiektów turystycznych.
Dochód rozporządzalny z bliska: bogaci Polacy kontra (bardzo) biedni
Diabeł jednak, jak zawsze, tkwi w szczegółach. Z danych GUS wynika, że po okresie dynamicznego spadku rozwarstwienia społecznego, czyli różnicy między dochodami najbogatszych i najmniej zamożnych, w latach 2013 – 2017 (za drugiej kadencji PO-PSL i na samym początku rządów PiS), w 2018 roku doszło w Polsce do wzrostu nierówności mierzonej współczynnikiem Giniego (z 0,298w 2017 r. do 0,319 w 2021 r.). Lekki spadek (do 0,314) nastąpił dopiero w 2022 r., a w 2023 r. sytuacja ustabilizowała się, przy czym spadło rozwarstwienie na wsi, a wzrosło w miastach – przede wszystkim dlatego, że te duże zaczęły uciekać mniejszym. Różnice między bogatymi a biednymi są jednak wciąż na polskiej wsi znacznie większe niż w miastach.
Jak to wygląda w praktyce?
GUS podzielił gospodarstwa domowe na pięć grup: pierwsza to 20 proc. ogółu gospodarstw o najniższych dochodach, piąta to 20 proc. o dochodach najwyższych. Szczegóły przedstawia poniższa grafika (Źródło: GUS).
Przeciętne miesięczne wydatki na 1 osobę w najbogatszej grupie były grubo ponad dwa razy wyższe niż w najbiedniejszej, natomiast udział wydatków w dochodzie rozporządzalnym w tej najzamożniejszej grupie wyniósł 48,7 proc. Może szokować, że w tym samym czasie przedstawiciele najbiedniejszej grupy wydawali co miesiąc średnio… 146,2 proc. swego dochodu na głowę. GUS konkluduje, że „gospodarstwa najbiedniejsze w znacznym stopniu zmuszone były korzystać ze swoich oszczędności lub pożyczek czy kredytów”. Część ekspertów dodaje, że w tej grupie gospodarstw najczęstsze są – zwykle niewielkie, ale ważne przy ich skali dochodów – wpływy z pracy w szarej strefie. W raportach GUS ich nie widać.
Kluczowe jest tutaj to, że w najbogatszej 20-procentowej grupie Polek i Polaków przeciętna nadwyżka dochodu nad wydatkami przekracza już 2700 zł na głowę – i to po uwzględnieniu wszystkich wydatków na „fanaberie”. Ta poduszka finansowa jest rekordowa w dziejach. U bezdzietnych par mieszkających w wielkich miastach (zwłaszcza w konfiguracji przedsiębiorca/-czyni i pracownik/-czka najemny/-a) jest ona jeszcze wyższa.
W czwartej grupie nie wygląda to już tak spektakularnie: jej dochód na głowę jest tylko o niecałe 400 zł wyższy niż w trzeciej, a wydatki o ponad 300 zł wyższe. Przedstawiciele tej grupy również masowo korzystają z usług gastronomii czy branży beauty oraz ponadprzeciętnie często jeżdżą na wczasy lub krótkie wypady turystyczne.
Bardzo ciekawa jest trzecia – środkowa – grupa. To ludzie o przeciętnym dochodzie rozporządzalnym nieco niższym od średniej (zawyżonej przez bogaczy), ale z poduszką finansową (nadwyżką dochodów nad wydatkami) sięgającą już prawie 1 tys. zł na osobę miesięcznie; co ciekawe, taką samą poduszkę ma przeciętne gospodarstwo domowe na wsi. Ta grupa wchodzi dynamicznie na rynek „fanaberii” i jest w dużej mierze sprawczynią wzrostu popytu na wiele usług oraz towarów nie-pierwszej-potrzeby.
Wiele zależy przy tym od miejsca zamieszkania. W miastach średnich (od 50 do 100 tys.) poziom i rozkład dochodów i wydatków nie różni się specjalnie od tego w miasteczkach do 20 tys., natomiast w metropoliach powyżej 500 tys., jak Warszawa, Kraków, Wrocław, Łódź, Poznań czy Trójmiasto, zarówno dochody, jak i wydatki, są zdecydowanie wyższe – ale też wyższe są tam ceny większości usług oraz koszty życia.
Trzeba przy tym pamiętać, że Polska jest pod względem dochodów rozporządzalnych silnie rozwarstwiona regionalnie: mieszkańcy podregionu warszawskiego osiągają prawie 135 proc. przeciętnego dochodu krajowego (Mazowszanie – 120 proc.), mieszkańcy województwa śląskiego – 108 proc., Małopolanie i mieszkańcy zachodniopomorskiego – ponad 104 proc., a cała reszta jest pod kreską; na Podkarpaciu – na poziomie 85 proc. średniej krajowej. W kategorii wydatków wygląda to podobnie: w okręgu stołecznym sięgają one 127,5 proc. średniej, a na Podkarpaciu – niespełna 81 proc.
Zjawisko „paragonów grozy” występuje najczęściej wśród mieszkańców biedniejszych regionów, którzy nagle znaleźli się (np. na wczasach) w tych bogatszych. Zderzenie przybysza z podkarpackiej wsi (ale już nie Rzeszowa, który jest bytem nieco osobnym) z cenami w Trójmieście, Krakowie i Warszawie bywa bolesne – co znajduje wyraz w mediach społecznościowych i na czołówkach tabloidów.
W nabywaniu „fanaberii” i przenoszeniu części usług i towarów z tej kategorii do kategorii „normalnych”, „powszechnych”, a nawet „niezbędnych” (jak to się ostatnio dzieje z kosmetykami i usługami beauty), ogromną rolę odgrywa nie tylko obiektywny poziom dochodów oraz wielkość poduszki finansowej, ale też subiektywna ocena sytuacji materialnej gospodarstw domowych.
W 2023 r.
- 54 proc. ogółu gospodarstw badanych przez GUS określało swoją sytuację jako dobrą lub bardzo dobrą (ten odsetek przez rok wzrósł),
- 43,5 proc. - jako przeciętną
- Tylko 4,9 proc. (spadek z 5,9 proc. w 2022 r.) uważało swą sytuację jako zła lub raczej złą.
We wszystkich grupach z wyjątkiem emerytów i rencistów większość stanowili ci, którzy określali swą sytuację jako dobrą lub bardzo dobrą. Wśród emerytów było to prawie 43 proc. (wzrost z 38 proc. rok do roku). Duża część z nich to także nabywcy „fanaberii”.
Majątki starszych, strachy młodych Polaków
Raporty o dochodzie rozporządzalnym gospodarstw domowych nie uwzględniają, bo nie bardzo mogą, jednego istotnego czynnika – wieku domowników. A obserwacje mogłyby tu być bardzo ciekawe. W najmłodszych pokoleniach definicja tego, co „niezbędne do życia”, bywa skrajnie różna od tej zagnieżdżonej w umysłach i podświadomości seniorów. A definicje przekładają się na potrzeby – oraz popyt na konkretne towary i usługi.
Równocześnie możliwości finansowe dojrzałych osób o ustabilizowanej sytuacji materialnej, zwłaszcza posiadających własny dom lub mieszkanie, są dalece inne niż młodych na dorobku. Na wydatki młodych - realne i potencjalne – trzeba patrzeć przez pryzmat wzrostu cen mieszkań i najmu, który okazał się w Polsce najwyższy w całej Europie. Głównym efektem jest skokowy wzrost odsetka młodych w wieku 18-35 lat mieszkających z rodzicami – z 59 proc. w 2019 r. do 67 procent obecnie. Średnia unijna wynosi 49 proc. Dla porównania w Niemczech w 2019 roku gniazdownicy stanowili 42 proc. młodych dorosłych, a w 2023 r. 31 proc. Wszędzie, ale szczególnie w Polsce i we Włoszech, zjawisko to dotyczy przede wszystkim mężczyzn – Polki zdecydowanie szybciej się usamodzielniają i w większości zakątków kraju stanowią mniej niż jedną czwartą mieszkających z rodzicami.
Gniazdownik ma z jednej strony łatwiej: zazwyczaj nie ponosi tak wysokich wydatków na utrzymanie mieszkania, media i żywność, jakie musiałby ponieść, gdyby mieszkał osobno, więc dysponuje potencjalnie większymi nadwyżkami na „fanaberie”. Z drugiej – jeśli planuje samodzielność, to musi oszczędzać na zakup lub wynajęcie mieszkania. Czyli ma gorzej.
Trzeba przy tym pamiętać, że generalnie materialna sytuacja młodych jest o niebo lepsza niż dekadę, a zwłaszcza dwie dekady temu: tuż przed wejściem Polski do UE stopa bezrobocia przekraczała w Polsce 20 proc., a wśród młodych w Polsce powiatowej – nawet 50 proc. Nikt nie żyje jednak nadziejami, aspiracjami i strachami przeszłych pokoleń – lecz własnym zestawem nadziei, aspiracji i strachów.
Ze świeżego raportu UCE RESEARCH i RISIFY.pl „Czego boją się młodzi Polacy?” (opartego na ogólnopolskim badaniu sondażowym ośmiuset Polaków w wieku 18-35 lat) wynika, że 47,4 proc. młodych najbardziej obawia się „braku pieniędzy”. W tej grupie dominują mieszkańcy wsi i małych miejscowości zarabiający poniżej 3 tys. zł netto. Na drugim miejscu listy strachów znalazł się „wzrost kosztów życia” (27 proc. wskazań), a podium zamyka „utrata pracy lub możliwości zarobkowania” (24 proc.). Czwarte miejsce zajęły „rosnące ceny w sklepach” (23,9 proc.), a piąte – „wysokie podatki” (23,6 proc.). Na kolejnych pozycjach uplasowały się obawy: przed popadnięciem w długi (20,9 proc.), związane z napływem imigrantów (19,6 proc.), śmiercią bliskiej osoby (16,7 proc.), byciem ofiarą oszustwa (14,7 proc.), powrotem wysokiej inflacji (14,4 proc.).
Dla porównania „kontakty z urzędami” budzą strach 0,4 proc. młodych, hejt w Internecie – 0,9 proc., a brak awansu zawodowego – 1 proc. Tylko 1,5 proc. „niczego się nie obawia”.
Autorzy raportu zwracają uwagę, że zdecydowana większość strachów związana jest ze statusem materialnym i możliwościami finansowymi. Najwyraźniej „mieć” przeistoczyło się w Polsce w „być”. To także nakręca popyt na „fanaberie”. Chociaż… Patrząc subiektywnie, wyjście za 200 zł do kosmetyczki lub na sushi stało się żywotną potrzebą duchową.
Dla porównania, na książki przeciętny Polak wydał w 2023 r. wedle GUS 38,16 zł. Przez rok.