Ten tekst dedykuję Arturowi Czepczyńskiemu, niezmordowanemu polskiemu przedsiębiorcy, który – w przeciwieństwie do naszego państwa – postanowił na opisane wyżej zjawisko skutecznie zareagować. W ostatnich latach zainwestował ok. 10 mln zł - czyli jedną trzecią zysków swojej firmy (w tym samym czasie rząd przeputał MILIARDY na głupoty i prywatę totumfackich) - w edukację młodych Polek i Polaków pod kątem ekonomii i empatii. Na wieść o tym, że już co siódmy uczeń nad Wisłą wymaga terapii psychologicznej, a liczba prób samobójczych wśród dzieci bije dziejowe rekordy, dołożył niedawno do swej mission (im)possible naukę radzenia sobie z emocjami. Zasada jest prosta: im wcześniej i skuteczniej wesprzemy potrzebujących pomocy, tym mniej będziemy mieli potem pacjentów do piekielnie trudnego leczenia. Doświadczenia wskazują, że odpowiednie działania edukacyjne i wychowawcze pozwalają minimalizować liczbę chorych o ponad 80 procent.
Ekipa fundacji Czepczyńskich, z Damianem Kupczykiem na czele, stworzyła znakomite podręczniki wraz z kompletem pomocy metodycznych dla nauczycieli. Nad wkomponowanym w podstawy programowe sposobem nauczania empatii i radzenia sobie z emocjami pracowali ludzie o wybitnych kompetencjach, rzadko spotykanej wiedzy, z wieloletnim doświadczeniem nie tylko w edukacji czy metodyce, ale i wspieraniu młodych ludzi w przeróżnych kryzysowych sytuacjach oraz w wychowywaniu otoczenia w duchu empatii. Jedna kiedy na nich dzisiaj patrzę, przypominają mi kamienie rzucone na szaniec: od lat starają się poruszyć niebo i ziemię, apelują do sumień, przekonują decydentów, zyskali niemało sojuszników i jeszcze więcej zrozumienia, dotarli ze swą niezwykle pożyteczną (niezbędną!) edukacją do 3,5 tys., czyli 11 proc., szkół i przedszkoli w Polsce, a mimo to wiele rzeczy wciąż muszą robić sami - za topniejące pieniądze fundatora. Tymczasem Artur, jak to przedsiębiorca, powinien mieć czas na dbanie o swe biznesy i ich rozwój, bo inaczej wszystko padnie na pysk. Zwłaszcza że nie brak mu nieuczciwej konkurencji.
Czy ktoś, kto w obszarze kluczowym dla dobrostanu społeczeństwa wyręcza państwo, samorządy i nas wszystkich, sam może liczyć na wsparcie? Dobre pytanie w kraju, w którym niemała część polityków uważa, że biznes powinien radzić sobie sam, a niemała część przedsiębiorców żyje w przekonaniu, iż jedynym powołaniem biznesu jest zarabianie pieniędzy.
Tymczasem jako społeczeństwo wjechaliśmy w ostry wiraż: od dwóch dekad bogacimy się najszybciej w historii i awansujemy w globalnym rankingu szczęśliwości, a jednocześnie rekordowo wielu z nas traci sens życia. Dojmująca rozpacz ogarnia na niespotykaną wcześniej skalę nasze dzieci i wnuki.
Polacy: siódmy najszczęśliwszy duży naród na Ziemi
W globalnym rankingu szczęśliwości od dłuższego czasu prym wiodą Finowie, a my, Polacy, awansowaliśmy niedawno na 35. miejsce. Czołówkę tworzą kraje raczej małe – może dlatego (taką mam teorię), że ludzie żyją tam bardziej w kupie, blisko siebie, raczej wspólnie niż osobno.
Pierwszą większą społeczność – Brytyjczyków – znajdziemy w tym rankingu dopiero na miejscu 20., a kolejne (Niemców, Amerykanów, Meksykanów i Francuzów oraz mieszkańców Arabii Saudyjskiej) – w trzeciej dziesiątce. Zajmujemy wśród większych (ponad 30 mln) populacji globu siódme miejsce, ustępując niewiele Amerykanom czy Niemcom, a wyprzedzając m.in. Hiszpanów i Włochów, o Japończykach (51.), Koreańczykach (52.) i Chińczykach (60.) nie wspominając. Statystycznie jesteśmy trzy razy szczęśliwsi od Afgańczyków i dwa razy bardziej zadowoleni z życia od Libańczyków oraz ludów środkowej Afryki.
Powie ktoś, że to tylko wskaźnik – przypomina nieco posiadanie „średnio trzech nóg” przez psa i jego pana. Niby tak, ale powtarzane regularnie przez Gallupa badania nastrojów i odczuć społecznych, prowadzone w 150 państwach i analizowane na potrzeby rankingu przez Sustainable Development Solutions Network (SDSN), inicjatywę ONZ, dobrze oddaje zarówno klimat społeczny, jak i trendy (w zestawieniu uwzględniane są odczyty nastrojów z ostatnich trzech lat). I z tych analiz wynika, że wyświechtane powiedzenie, iż „pieniądze szczęścia nie dają”, ma taki sam sens, jak twierdzenie, że powietrze szczęścia nie daje. Niby nie daje, bo na co dzień każdy traktuje je… jak powietrze. Ale ten, komu choć raz w życiu zabrakło tlenu, wie, co to znaczy.
Przedzierający się do Europy i północnej Ameryki przedstawiciele najmniej szczęśliwych i zarazem najbiedniejszych ludów globu wędrują tak naprawdę za szczęściem – ze świadomością, że będą musieli je sobie kupić. Czyli zapracować i zarobić. Tylko część liczy na socjal, a więc to, że zapracuje na nich i zarobi ktoś inny. Tak, czy siak, pieniądze są do szczęścia niezbędne. Z pewnym „ale”.
Najszczęśliwsi na świecie – Finowie – wskazują wśród głównych przyczyn swego zadowolenia: powszechny dostęp do jakościowej opieki medycznej i edukacji, wysoki poziom bezpieczeństwa (także socjalnego), sprawne działanie publicznych instytucji, świetną jakość infrastruktury i transportu, a także równe, inkluzywne i empatyczne traktowanie wszystkich zarówno przez przedstawicieli instytucji, jak i współobywateli. Wisienką na torcie jest bliskość natury – przy czym wszyscy są ponad podziałami zgodni, że trzeba o tę naturę dbać każdego dnia.
Oczywiście, empatii czy inkluzywności nie da się kupić jak worka ziemniaków w markecie, ale – jak podkreślają Finowie – można je wykształcić. Najlepiej w słynnym fińskim systemie edukacji. Który kosztuje krocie. Czyli – znowu – trzeba mieć pieniądze. Traktowane w tym i wielu innych wypadkach nie jako wydatki, tylko – INWESTYCJE. Mówi się, że pieniądz robi pieniądz. Ta zasada sprawdza się w fińskich realiach lepiej niż u finansistów: każde euro przeznaczone na dobrą edukację i dobrą opiekę nad ludźmi procentuje po stokroć. Mądrze wykorzystane publiczne pieniądze zwiększają i wzmacniają powszechne poczucie zadowolenia. A ono jest przecież najważniejsze, prawda?
Kierunek, w którym pójdziemy jako państwo i społeczeństwo zależy w ogromnej mierze od preferowanej przez politycznych liderów narracji oraz podejmowanych przez nich decyzji. Można realizować infrastrukturalne gigainwestycje, np. przekopywać mierzeje lub planować lotnisko o przepustowości dwa razy większej od populacji starzejącego się narodu i w ten sposób leczyć kompleksy, bądź wzmacniać narodową dumę jednego z narodowych plemion; można nie prowadzić przy tym de facto żadnej polityki społecznej - bo zrzucanie gotówki z helikoptera NIE JEST polityką społeczną. Można też odwrotnie: stawiać na dobrostan ludzi i społeczeństwa, inwestować w budowanie klimatu sprzyjającego włączaniu różnorodnych jednostek do wspólnoty, promować równość szans, empatię i wsparcie emocjonalne. Artur Czepczyński i jemu podobni robili to w ostatnich latach za nasze państwo, bo politycy zajęci byli brudną grą o władzę i zachowanie władzy.
Czy to się zmienia? Nie bardzo. Owszem, padło deklaracji, ale potrzebujemy konkretów. Już.
Zdaję sobie przy tym sprawę, że niemała część klasy politycznej i zwolenników radykalnej prawicy kontestuje empatię utożsamiając z „lewactwem”. Fundamentalistyczni liberałowie nazwą każde bardziej prospołeczne podejście zabijaniem istoty kapitalizmu, bo – wedle nich – polega on na ostrej konkurencji lepszych z jeszcze lepszymi i eliminowaniu słabych ogniw, dzięki czemu ludzkość się doskonali.
Ale jeśli spojrzymy na najszczęśliwsze narody świata, to są one bez wyjątku bardzo dalekie od liberalnego fundamentalizmu: z jednej strony mocno inwestują w społeczną empatię i spójność, socjalne bezpieczeństwo i poczucie zaopiekowania, a z drugiej – pilnują strategicznych inwestycji, bo one też są ważne dla ogólnego i indywidualnego dobrostanu. Co ciekawe, takie społeczeństwa są przy tym – a może dzięki temu – wyraźnie bogatsze od globalnej średniej. Jedyny wyjątek w pierwszej dwudziestce zadowolonych z życia stanowią Kostarykańczycy – z PKB na głowę trzy razy niższym niż polskie. Może są szczęśliwi, że żyją w kraju, który nazywa się po hiszpańsku „Bogate Wybrzeże”? Pewnie mają na myśli jakieś inne bogactwo.
Kluczem do szczęścia zdaje się zachowanie zdrowej równowagi.
Polacy: względnie zamożny naród nieszczęśliwych dzieci?
Pierwszy wniosek jest taki, że pieniądze dają szczęście, a szczęście daje pieniądze. Drugi – równie banalny (przepraszam!) - że pieniądze to nie wszystko. Proste odwrócenie rankingu narodów zadowolonych z życia nie da nam wcale rankingu narodów z największą liczbą osób potrzebujących wsparcia psychologicznego, ani tym bardziej listy społeczeństw, w których popełnia się najwięcej samobójstw. Owszem, wbrew niektórym przekazom medialnym, wcale nie jest tak, że najwięcej problemów emocjonalnych występuje w krajach rozwiniętych i zamożnych. Dane Światowej Organizacji Zdrowia pokazują, że o sens życia o wiele trudniej w społeczeństwach biednych: popełnia się tam ponad trzy czwarte (ujawnionych) globalnych samobójstw. Nie jest też tak, że najmniej samobójstw popełnianych jest w krajach najbardziej religijnych.
W najczarniejszym zestawieniu – krajów o największej liczbie samobójstw na 100 tys. – pierwszą dziesiątkę tworzą wedle WHO kraje bardzo biedne i biedne, z traumatycznym doświadczeniem kolonialnym:
- Lesoto 87,5
- Gujana 40,9
- Eswatini (d. Suazi) 40,5
- Kiribati 30,6
- Mikronezja 29,0
- Surinam 25,9
- Zimbabwe 23,6
- Republika Południowej Afryki 23,5
- Mozambik 23,2
- Republika Środkowoafrykańska 23,0
Ale drugą dziesiątkę otwiera Rosja przed Koreą Południową - którą wielu rzekomych liberałów w Polsce próbuje nam stawiać za wzór. Na 15. miejscu jest Litwa, na 19. Ukraina.
Czwartą dziesiątkę otwierają Stany Zjednoczone, tuż za nimi są m.in. Słowenia, Belgia i… przeszczęśliwa Finlandia - ze statystykami samobójstw na poziomie Gabonu (gdzie obecne władze chcą przywrócić bestialskie obrzezanie dziewczynek) i Czadu. Dalej też jest ciekawie:
- Szwecja ma wyższy wskaźnik samobójstw niż Węgry, słoneczna Chorwacja wyższy niż Austria, zaś Norwegia, Szwajcaria i Francja są na poziomie Gambii, Fidżi i Etiopii, a więc wyższym niż Polska, Czechy i Słowacja (83. miejsce ze wskaźnikiem 9,3).
- Niemcy mają wskaźnik jak Bośnia i Hercegowina (8,3), Rumuni jak Portugalczycy (7,3), a Brytyjczycy (6,9) i Bułgarzy (6,5) wyższy od Maltańczyków i Hiszpanów (5,3).
- Najrzadziej na swe życie targają się w Europie – przynajmniej w świetle oficjalnych statystyk – Włosi (4,3) i Grecy (3,6). Ale na Barbadosie oraz Antigui i Barbudzie wskaźnik wynosi… 0,3. To 33 razy mniej niż w Polsce.
Analitycy wskazują, że największy problem wśród krajów rozwiniętych mają statystycznie zamożne społeczeństwa chrakteryzujące się dużymi nierównościami (jak amerykańskie) oraz wulgarne dyktatury (jak rosyjska). Dlatego musimy umieć odczytywać dane makro i dostrzegać mikrotrendy. Bardzo ważną okolicznością jest, że wedle ONZ i Banku Światowego, odsetek ludzi na Ziemi żyjących w skrajnym ubóstwie od dekad maleje: w 1820 r. było to ok. 90 procent, w 1981 – 42,7 proc., w 2000 r. – 27,8 proc., a obecnie 8,5 proc. Ale znaczenie ma także to, że np. w USA łączne dochody 10 proc. bogatych stanowią blisko 50 proc. ogólnej puli zarobków, a łączne dochody biedniejszej połowy Amerykanów – niespełna 10 proc. tej puli. Jeszcze gorzej wygląda to w Brazylii czy Indiach oraz Rosji. Najrówniej jest w Skandynawii (w Szwecji udział 10 proc. najbogatszych w puli dochodów wynosi 30 proc., a biedniejszej połowy 21 proc.). Nad Wisłą 10 proc. najbogatszych Polek i Polaków zgarniało w 2022 r. 34,6 proc. ogólnej puli zarobków, a biedniejsza połowa obywateli – 18,9 proc. To wynik zbliżony do Francji i bardziej egalitarny niż we Włoszech czy… Chinach.
Superważny jest także ogólny klimat społeczny, w tym nastawienie do innych. Polityka wykluczenia sprzyja załamaniom psychicznym i błyskawicznie zwiększa liczbę targnięć na życie nawet tam, gdzie samobójstwo stanowi religijne lub społeczne tabu.
Musimy również przyjąć do wiadomości, że nawet w statystycznie najszczęśliwszych społeczeństwach globu nie brakuje ludzi nieszczęśliwych, z problemami emocjonalnymi – przede wszystkim dlatego, że życie układa się jednostkom i rodzinom bardzo różnie, że wielu przytrafiają się ciężkie, skutkujące niepełnosprawnością wypadki lub choroby, wreszcie – że problemy psychiczne mogą wynikać z zaburzeń wymagających terapii psychologicznej lub psychiatrycznej. Ludzie często radzą bliźnim w depresji, żeby się rozchmurzyli, bo przecież „obiektywnie wszystko jest dobrze”. A to tak, jakby proponowali osobie z nogą złamaną w trzech miejscach, żeby to rozchodziła skacząc po schodach.
Nadrzędny wniosek jest taki, że w pogoni na pieniędzmi, które chcemy wspólnie inwestować w lepszą przyszłość (o ile nie pozwolimy ich politykom przeputać na bzdury), nie wolno nam tracić z oczu tych najsłabszych. Można twierdzić, że krwiożerczy kapitalizm i imperializm są najskuteczniejszymi narzędziami podboju świata, ale nie da się udowodnić, że czynią one większość ludzi szczęśliwymi lub choćby zadowolonymi ze swojego życia.
Pytanie, które powinniśmy sobie zadać na obecnym zakręcie historii, brzmi: jacy my, Polki i Polacy, chcemy być? Jaki wniosek wyciągniemy w faktu, że w czasie, gdy zwiększamy PKB na głowę wyprzedzając kolejne rozwinięte kraje, rośnie nam liczba dzieci i młodzieży potrzebujących specjalistycznej pomocy z uwagi na liczne problemy emocjonalne?
- Czy nadal – w imię dosłownie rozumianego wzrostu - będziemy zaostrzać konkurencję, podkręcać tempo życia, podnosić wymagania, generować i odreagowywać stresy?
- Czy kolejne pokolenie będzie znów tak zapracowane, że nie znajdzie czasu na codzienną rozmowę z dzieckiem, zaś budowanie bliskiej relacji w rodzinie pozostanie tyleż zgrabnym co pustym sloganem z bestsellerowego poradnika dla rodziców?
- Jak zamierzamy reagować na problemy szkolne i te wynikające z toksycznych zachowań rówieśników?
- Co zrobimy z przemocą w sieci i algorytmami wspierającymi tę przemoc, będącymi dziś fundamentem modeli biznesowych większości big-techów
- Czy zorganizujemy w końcu skuteczny system profilaktyki i wsparcia?
Eksperci wskazują, że obok czynników biologicznych coraz większe znaczenie w powstawaniu problemów psychicznych u dzieci i młodzieży w Polsce mają czynniki rodzinne (to główne źródło problemów!), szkolne, społeczno-kulturowe. Z głośnego raportu Rzecznika Praw Dziecka wynika, że w 2021 r. 14 proc. uczniów w Polsce wymagało interwencji związanej w obszarze zdrowia psychicznego psychicznym, a jeszcze więcej uczniów szkół podstawowych i średnich zgłosiło złe samopoczucie psychiczne i niezadowolenie z własnego życia. To wskazuje na konieczność stworzenia systemu opieki środowiskowej ukierunkowanej na wszechstronne wsparcie dla dzieci i młodzieży z różnorodnymi trudnościami.
Czepczyńscy: możemy zapobiegać i dzięki temu mniej leczyć
Tu wracam do misji Artura Czepczyńskiego i jego drużyny. Projekty edukacyjne fundacji realizowane są nie tylko w 11 proc. placówek w Polsce, ale też w krajach Europy Zachodniej, Australii i Nowej Zelandii, Japonii, USA oraz kilkudziesięciu innych państwach. Polscy nauczyciele uczą tam w weekendy w szkołach przy placówkach dyplomatycznych, a na co dzień pracują w systemach edukacyjnych tych krajów - i wszyscy podkreślają, że dotąd nie mieli narzędzi, które wspierałyby ich tak bardzo w kształtowaniu fundamentalnych dziś kompetencji: współodczuwania oraz radzenia sobie z emocjami, zwłaszcza tymi, które targają młodymi ludźmi w sytuacjach kryzysowych.
„Ucieszyli się, że dotarliśmy do nich z naszymi rozwiązaniami. Uważam, że gdyby udało się wdrożyć nasze projekty we wszystkich szkołach i przedszkolach, to dzisiaj Polska miałaby szansę stać się globalnym liderem w obszarze edukacji emocjonalnej, edukacji włączającej i edukacji finansowej” – mówi Artur Czepczyński.
25 marca, przy wsparciu pomorskiego marszałka Olgierda Geblewicza, fundacja przeprowadziła w Białogardzie lekcję pokazową dla minister Barbary Nowackiej. Misję wspierała też długo wicemarszałek Wielkopolski Paulina Stochniałek – ale w nowym zarządzie województwa, mimo wsparcia wielu NGOsów, na mocy centralnych porozumień koalicyjnych musiała ustąpić miejsca koleżance z Lewicy.
Artur Czepczyński już wie, że tej arcyważnej w obecnych czasach misji nie jest w stanie unieść skromne gremium finansowane z kieszeni jednego przedsiębiorcy. W mijającym tygodniu, na zaproszenie marszałek Małgorzaty Kidawy-Błońskiej, rozmawialiśmy o tym w Senacie RP z licznymi parlamentarzystami, społecznikami, przedsiębiorcami, ekspertami i przedstawicielami rządu. Krajowa konsultant ds. zdrowia psychicznego dzieci i młodzieży po raz kolejny konfrontowała nas z brutalną i często beznadziejną rzeczywistością, w której liczba potrzebujących pomocy błyskawicznie rośnie, a całe grono potrafiących udzielić wsparcia można by pomieścić w jednej sali posiedzeń Senatu.
Damian Kupczyk zauważył, że liczba młodych wymagających wsparcia jest rekordowa i wszystko wskazuje na to, że będziemy bić kolejne czarne rekordy – a mamy tylko 600 psychiatrów dziecięcych w skali kraju, a do tego 18 tys. psychologów, którzy w większości nie pracują w systemie publicznym, lecz prywatnie. „Ja sam z wykształcenia jestem pedagogiem, ale też terapeutą dziecięcym w specjalności wspierania rozwoju dziecka. Bardzo często przychodzą do mnie rodzice i pytają się, co robić. Nie wiedzą, bo nikt ich nie nauczył” – mówił Damian.
Podkreślił kilka razy, że liczbę potrzebujących specjalistycznej terapii można zasadniczo zmniejszyć przez edukację w obszarze empatii i emocji. Ona powinna być fundamentem skutecznej profilaktyki. Jak wynika z przebogatych doświadczeń, nauczyciele są do niej dobrze przygotowani. Trzeba im ją tylko umożliwić. Finansowe nakłady na ten cel będą wielokrotnie niższe od kosztów piekielnie trudnego leczenia skutków wieloletnich zaniechań.
Tak, jak uczymy dzieci pisać, czytać i liczyć, powinniśmy je uczyć empatii. Komunikacja z potrzebującymi wsparcia to język, który musimy opanować po to, by umieć odczytywać sygnały wysyłane przez drugiego człowieka, w tym także rozumieć, że nie każdy, kto się uśmiecha, jest szczęśliwy. Kiedy uruchamiamy empatię, współodczuwanie, wiele struktur naszego mózgu zaczyna działać i motywuje nas nie do biernego współczucia, lecz do aktywnej reakcji.
„Sami zrobiliśmy bardzo dużo, żeby pokazać, że to działa. Poświęciliśmy na to przede wszystkim od strony fundatora duże pieniądze, a od naszego zespołu wiele czasu, żeby przyjść do państwa z gotowym rozwiązaniem. Dla nas to może być już ostatnia szansa na to, żeby zainteresować tematem, ponieważ nie wiemy już, z kim mamy rozmawiać. Mamy ewaluację na poziomie ośrodków metodycznych, mamy ewaluację na poziomie ośrodków doskonalenia nauczycieli. Mamy ewaluację od samych nauczycieli, rodziców i dzieci. Byliśmy z ministerstwie, byliśmy w ośrodku rozwoju edukacji, byliśmy w Europarlamencie. Dzisiaj jesteśmy w Senacie. Mam nadzieję, że ten dzień będzie końcem naszej pielgrzymki, a zapoczątkuje konkretne działania” – apelował Damian Kupczyk.
W erze globalizacji i zmieniającego się świata, kryzysów i niepokojów, problemy psychiczne i emocjonalne stały się powszechne. Według danych WHO, bez uruchomienia systemowego wsparcia w poszczególnych krajach, do 2030 roku depresja stanie się najczęściej występującą chorobą na świecie. Prześcignie miażdżycę i… wymknie się spod kontroli. Bo już dziś bardzo trudno ją leczyć. W Polsce szczególnie, gdyż - jako się rzekło - chronicznie brakuje nam specjalistów.
Podczas ożywionej dyskusji w Senacie Artur Czepczyński szczerze i emocjonalnie przyznał, że jego firma silnie odczuwa skutki kryzysu w branży logistycznej (efekt wzrostu protekcjonizmu w Europie i nieuczciwej konferencji) i dalej tego w takiej skali nie pociągnie.
Marszałek Małgorzata Kidawa-Błońska odparła: „Nie może być tak, że jedna organizacja czy jeden człowiek chce wykonać pracę, którą powinniśmy zrobić wszyscy wspólnie. Nie ma takiej organizacji, która nawet za największe pieniądze sama ten projekt udźwignie. Dlatego musimy wspólnie razem w zarażać się i pomysłami, entuzjazmem i naprawdę”.
Trudno się z nią nie zgodzić.