z Mattem Ridleyem rozmawia Sebastian Stodolak
ikona lupy />
Matt Ridley dziennikarz, przedsiębiorca, autor publikacji popularnonaukowych / Facebook/Materiały prasowe / Fot. Matt Ridley/Facebook/Materiały prasowe
W 2021 r. wydał pan z Aliną Chan książkę „Viral: The Search for the Origin of COVID-19”. Stawiacie w niej tezę, że istnieje duże prawdopodobieństwo, iż wirus SARS-CoV-2 wyciekł z laboratorium. Czy od publikacji książki wiadomo coś więcej?

Nie stało się nic, co definitywnie wyjaśniłoby wydarzenia z Wuhanu z 2019 r. W naszej książce nie stawiamy jednoznacznej tezy. Piszemy jednak, że próba wykluczenia hipotezy o wycieku jest wielkim błędem. I według nas poszlaki bardziej wskazują na wyciek niż na pochodzenie naturalne.

Reklama
To znaczy?

Dziś wiemy, jak szerokie i intensywne badania nad wirusami prowadzono w słynnym laboratorium w Wuhanie. Wiemy, że wykorzystywano w nich nietoperze. Wiemy też, że celowo utrudniano dostęp do informacji na ten temat.

A może było to po prostu zamieszanie, a nie działanie celowe?

Może. Ale proszę słuchać dalej. Wiemy, że wirus pochodzi od nietoperza z prowincji Junnan albo z północnego Laosu. Pokonał więc 1,8 tys. km do Wuhanu. Tyle że nie jest dziś znany sposób, w jaki do takiej transmisji wirusa doszło drogą naturalną. Do Wuhanu nikt nie wozi zwierząt z tak daleka. Naturalnie one same też tak nie podróżują.

Może transmisja wirusa odbyła się przypadkowo? Może został przeniesiony w zwierzęcych odchodach albo np. przez psa?

Jeśli tak, to po takiej podróży zostałyby ślady biologiczne. A nikt takich nie znalazł.

Twierdzi pan więc, że jeśli ktoś mówi, iż nie ma jednoznacznych dowodów na wyciek, to musi też przyznać, że nie ma jednoznacznych dowodów na naturalne pochodzenie wirusa?

Właśnie. Jedynym gatunkiem zwierząt, który przenosił wirusy z nietoperzy w południowym Hunanie do Wuhanu, byli naukowcy.

Słucham?

W ramach eksperymentów gromadzili setki naturalnych koronawirusów i zabierali je bezpośrednio do Wuhanu. Nigdzie indziej. Przyzna pan, że to niezwykły zbieg okoliczności: Wuhan – jedyne laboratorium w Chinach, gdzie bada się wirusy podobne do SARS-CoV-2, a jednocześnie miejsce wybuchu pandemii. Do tego wciąż nie opublikowano pełnej bazy wirusów, nad którymi tam pracowano. Absolutne domniemanie niewinności, jakie przyjęto wobec laboratorium w Wuhanie, było bezpodstawne.

Jeśli pańska teoria, że wirus powodujący COVID-19 ma sztuczne pochodzenie, zostanie udowodniona, jakie to będzie miało implikacje dla nauki? Przecież badania nad wirusami są dzisiaj powszechne.

Większość prowadzonych obecnie prac nad wirusami jest wyjątkowo bezpieczna. Naukowcy często pracują z tzw. pseudowirusami, czyli wirusami inaktywowanymi. Wirusy nie muszą być żywe, żeby je badać. Istnieje jednak mały podzbiór badań nad wirusami, które są niebezpieczne. To tzw. badania nad wzmocnieniem funkcji (gain-of-function research). Powinny być albo zakazane, albo silnie uregulowane i prowadzone w bezpieczniejszych warunkach.

Co to za badania?

Zmieniasz wirusa w taki sposób, że zyskuje on nowe właściwości, np. zaczyna infekować gatunki wcześniej znajdujące się poza jego zasięgiem. W Wuhanie niektóre eksperymenty gain-of-function zwiększały zakaźność patogenu np. 10 tys. razy u tzw. uczłowieczonych myszy (humanized mouse), czyli takich, które wyposażono w receptor używany przez wirus, by dostać się do ludzkiej komórki. Jeśli eksperymenty nie są przeprowadzane z odpowiednią dozą ostrożności, wirus może zainfekować także naukowców.

Jaki był cel takich eksperymentów w Wuhanie?

Zapobieżenie ewentualnej pandemii. Naukowcy chcieli ustalić, jakie wirusy pochodzące od nietoperzy mogą ją wywołać. Ich hodowla miała charakter spekulacyjno-prognostyczny, a finansowały ją rządy USA i Chin, w tym instytucje USAID, Pentagon czy Chińska Akademia Nauk.

CAŁY TEKST W WEEKENDOWYM MAGAZYNIE DZIENNIKA GAZETY PRAWNEJ ORAZ NA E-DGP