PAP: Od początku wojny na Ukrainie Fundacja Happy Kids, w porozumieniu z Departamentem Ochrony Praw Dziecka i Adopcji Ministerstwa Polityki Społecznej Ukrainy, zajmuje się koordynacją ewakuacji dzieci z domów dziecka w tym kraju. Dzięki wam do Polski trafiło ponad tysiąc uchodźców - od niemowląt po nastolatki. Co - oprócz zapewnienia odpowiednich warunków bytowych - jest najważniejsze w opiece nad nimi?

Izabela Kartasińska: Zakładamy, że doświadczenia ostatnich dni mogły być dla tych dzieci bardzo traumatyczne. Tym co po stronie polskiej specjalistycznie staramy się zabezpieczyć, jest poczucie bezpieczeństwa. Dobrze, że są ukraińscy opiekunowie, oddelegowani do towarzyszenia grupom dzieci. Te dorosłe i znane dzieciom osoby zostają z nimi w miejscach, które przygotowujemy z pomocą samorządów. One pośredniczą w budowaniu zaufania do obcego środowiska. Bo chociaż w Polsce panuje spokój, to jednak konieczność adaptacji do nowych warunków jest zawsze stresująca.

To są dzieci z domów dziecka, ale przecież niektóre z nich mają rodziny, krewnych. Brak wiedzy o tym, co z nimi się dzieje, brak kontaktu - to kolejny stres. Na to też będziemy starali się coś zaradzić. A na tym wczesnym etapie organizujemy gry i zabawy, aby ci najmłodsi uchodźcy mogli poczuć się po prostu jak dzieci.

PAP: Podopieczni domów dziecka to często dzieci, które jeszcze przed wojną doznały krzywdy, odrzucenia, zmagają się z różnymi deficytami. Czy bierzecie to pod uwagę?

Reklama

I.K.: Tak. Stworzenie bezpiecznych, ciepłych warunków, połączone z obserwacją ma nie tylko zapobiegać traumom, ale też pozwolić nam na zorientowanie się, jakie są problemy tych dzieci. My nie mamy pełnej dokumentacji, nie wiemy, jakie są ich deficyty, czy nie będą potrzebowały dodatkowej, specjalistycznej interwencji. Opiekunki, które przyjechały z grupami, nie znają dokładnie wszystkich dzieci i nie mogą dostarczyć nam precyzyjnych informacji na temat każdego z nich.

PAP: Schronienie dla ewakuowanych dzieci odnajdujecie w różnych częściach kraju i w różnych miejscach. Fundacja stara się nie rozdzielać grup, mimo że na Ukrainie niektóre domy dziecka mają nawet 200 podopiecznych. Te kilkudziesięcioosobowe grupy zwykle są lokowane w polskich domach dziecka. I te dwie grupy różnej narodowości muszą sobie jakoś ułożyć życie pod jednym dachem...

I.K.: Jako Fundacja staramy się dbać o to, by polskie dzieci - stosownie do wieku i poziomu rozwoju - zostały przygotowane na to, kto do nich przyjedzie i dlaczego. Do tej pory żadnych zgrzytów nie było - nasze dzieci bardzo pozytywnie do tego podchodzą, widzimy, że rozumieją sytuację, w czym też pomagają im opiekunowie. Zastrzegamy też, że dzieci ukraińskie nie powinny być w szczególny sposób wyróżniane. Bo to byłoby złe, antagonizujące, gdyby obsypywano je podarunkami i atrakcjami, pomijając pozostałych wychowanków. Oczywiście nie chodzi o te podstawowe rzeczy, bo dzieci przyjechały z Ukrainy z małymi torbami, często z jedną zmianą bielizny, bez kapci.

PAP: Wiele polskich rodzin przyjęło pod swój dach ukraińskich uchodźców. Ich dzieci już zaczynają pojawiać się w szkołach czy przedszkolach i dotyczy to zarówno dużych miast, jak i tych mniejszych miejscowości. Co powinniśmy zrobić, by stworzyć dla nich dobre warunki?

I.K.: Jeśli jesteśmy rodzicami, to warto porozmawiać z naszymi dziećmi, dlaczego osoby z Ukrainy znalazły się w Polsce. Taki przekaz musi być dostosowany do wieku; pod względem psychologicznym przygotowuje on do przyjaznego przyjęcia tych dużych i małych uchodźców. Obecnie mamy zalew pozytywnych emocji, ale musimy być przygotowani na to, że nasza pomoc będzie akcją przedłużającą się w czasie. W sytuacjach kryzysowych normalne jest, że po wielkiej mobilizacji następuje zmęczenie i wyczerpanie.

PAP: Czyli pomagając, należy działać rozważniej, dawkować emocje i rozkładać siły oraz dostępne środki na dłuższy czas?

I.K.: Teraz wciąż jeszcze działamy w euforii zwiększonej chęci pomocy, jesteśmy empatyczni, więc to jest trochę poza naszą kontrolą. Ważne żebyśmy wiedzieli, że po wyczerpaniu naszych sił zostawienie uchodźców samych sobie będzie bardzo negatywnie wpływać na ich psychikę. Postarajmy się wykazywać zainteresowanie, być dla nich dostępnymi. I miejmy świadomość, że to wszystko może potrwać dłużej niż teraz nam się wydaje.

Rozmawiała: Agnieszka Grzelak-Michałowska