Przecenienie zagrożenia sprawi najwyżej, że uciekniemy, choć nie musieliśmy. Niedocenienie może kosztować życie. Mamy też inną tendencję, która zafałszowuje rzeczywistość. Regularnie ignorujemy trendy długofalowe. Słusznie, bo z perspektywy życia trend, który prowadzi do zmiany rozpisanej na dekady, nie ma wielkiego znaczenia. Istotniejsze jest, czy grożą nam dziś burze i czy powinniśmy zamknąć balkon przed wyjściem do pracy.

Tak jest w przypadku migracji. Patrzymy na wykresy pokazujące rosnącą liczbę ludności w najbiedniejszych krajach i czujemy, że skoro przez 30 lat populacja umownego Egiptu podwoiła się i przekroczyła 100 mln, to – ekstrapolując – w 2050 r. będzie 200 mln Egipcjan, a do końca stulecia nad Nilem będzie mieszkać jakieś 700 mln ludzi, których oczywiście żaden Nil nie wyżywi. Jak jednak przekonująco pisał szwedzki popularyzator nauki Hans Rosling, to tak, jakby ekstrapolować tempo wzrostu niemowlęcia i dojść do wniosku, że za kilka lat niechybnie przekroczy 4 m wzrostu. Tymczasem cały świat, choć w różnym tempie, przeżywa to, co Europa w XX w. Przyrost demograficzny maleje wraz z rozwojem gospodarczym, rozpowszechnieniem medycyny i edukacji (a ten rozwój, wbrew pesymistycznemu przeświadczeniu, postępuje najszybciej w historii). W efekcie wzrost liczby ludności zatrzyma się w okolicach przełomu wieków. Raczej nigdy nie będzie nas więcej niż 12 mld. To raptem o połowę więcej niż dzisiaj. Damy sobie z tym radę jako ludzkość, zwłaszcza jeśli nauczymy się produkować czystszą energię.

Cały artykuł przeczytasz w dzisiejszym wydaniu Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP.