Skoro nawet już moje dzieciaki na pytanie, co chciałyby dostać na Gwiazdkę, coraz częściej zamiast „gry”, „książki” czy „zabawki” mówią „kasę”, to chyba najwyższa pora przestać owijać w bawełnę. Zamiast prosić o prezenty w stylu „dobra legislacja”, czas porozmawiać o pieniądzach. Wiem, wiem, dżentelmeni o nich nie rozmawiają, ale ja za dużo przeklinam, a Ty masz zbyt podejrzanie czerwony nos, by można było nas uznać za dżentelmenów, więc się nie wywiniesz.
Tak, wiem, jest inflacja i dosypywanie pieniędzy z helikoptera nie pomaga w jej zwalczaniu. Pamiętam też o „13”, „14” czy „15” dla emerytów i wiem, że skoro przed nami rok wyborczy, to na tym się z dużym prawdopodobieństwem nie skończy. Owszem, pamiętam o 500 plus i widzę, jak zjednoczona tylko z nazwy prawica z obrzydzeniem zabiera się do zjadania żaby w postaci zmian w sądownictwie, byleby tylko dostać pieniądze z Krajowego Planu Odbudowy. O dodatku węglowym też słyszałem. Ale nie o tym chciałem rozmawiać. Bo wiesz, mnie chodzi o pieniądze za pracę. No i te na inwestycje, a nie ze sprzedaży obligacji, których rentowność już zresztą osiąga rekordowe poziomy. I to nie tylko w autostrady, lecz przede wszystkim w kapitał ludzki. Czyli w coś, co jest traktowane po macoszemu właściwie w całej administracji publicznej (nie licząc wierchuszki złożonej z partyjnych nominatów), ale w sektorze prywatnym też nie jest lepiej. Niektórzy Janusze biznesu wciąż tkwią mentalnie w latach 90. i na początku XXI w., gdy bezrobocie ustabilizowało się na poziomie 20 proc. i pracowników można było traktować jak niewolników, na których miejsce za bramą czeka 10 czy 100 chętnych.
Teraz chętnych do pracy nie ma. A zwłaszcza tam, gdzie płaci się orzeszkami – jak w oświacie. Tylko, jak powiada mój kolega, który ukradł to powiedzenie swojemu koledze, „płacisz orzeszkami, zatrudniasz małpy”. Nie chcę tu, broń Boże, obrażać nauczycieli, ale selekcja do tego zawodu jest niestety od lat negatywna. Nawet jeśli do edukacyjnego systemu wchodzą młodzi ludzie z pasją i pomysłami, tacy, którzy autentycznie lubią uczyć i są w stanie ogarnąć 25-osobową czeredkę, to zapału i entuzjazmu starcza na tyle, na ile starcza pieniędzy. Czyli nie na długo, bo kiedy trzeba kupić mieszkanie czy pomyśleć o dziecku, to nagle się okazuje, że albo własne lokum i progenitura, albo nauczycielska pensja. Jeśli w szkole pracuje dobry nauczyciel, który z powodzeniem odnalazłby się na rynku (również w innej profesji), to albo jest bogaty z domu, albo ma żonę, męża (partnera, partnerkę) i to zarobki drugiej połówki pozwalają mu judymować.
Reklama
Z poważaniem Piotr Szymaniak