Rewolucyjność funduszu odbudowy wiąże się z tym, że pieniądze, które Komisja Europejska ma pożyczać na rynkach finansowych, będą długiem zaciągniętym w imieniu całej Unii. Nastąpi tym samym jego „uwspólnotowienie”. Część polityków prawicy nie rozumie, co to znaczy, zrozumieć nie chce albo rozumie, lecz dla własnych celów woli mówić nieprawdę.

Spóźniony refleks ministra

Sam Zbigniew Ziobro najczęściej krytykuje mechanizm ochrony praworządności, który pozwala wstrzymać wypłatę funduszy państwu łamiącemu unijne reguły. Może go uruchomić Komisja Europejska, jeśli stwierdzi, że w danym kraju np. pogwałcono niezależność sądów czy zablokowano obywatelom ścieżkę dochodzenia swoich praw, ograniczonych w wyniku decyzji władz. Mechanizm wyraźnie przewiduje jednak, że interwencja Brukseli może nastąpić, gdy zagrożenia dla praworządności „naruszają lub stanowią poważne ryzyko naruszenia” procesu wydatkowania środków budżetowych UE. Jak owo „poważne ryzyko” będzie interpretowane? Nie wiemy. Wiemy za to, że o ostatecznym nałożeniu sankcji nie zadecyduje Komisja, lecz Rada, czyli ciało, w którym zasiadają przedstawiciele poszczególnych państw. Decyduje kwalifikowaną większością głosów, co oznacza, że za karą musi się opowiedzieć co najmniej 55 proc. państw UE (minimum 15) reprezentujących co najmniej 65 proc. ludności.
Jeśli więc polski rząd kiedykolwiek zostanie ukarany wstrzymaniem wypłat pieniędzy, nie postanowią o tym jacyś anonimowi brukselscy biurokraci czy bezosobowa Unia. Zdecydują konkretni przedstawiciele demokratycznie wybranych rządów innych państw członkowskich. I żeby było jasne – Warszawa także ma prawo opowiedzieć się za zamrożeniem wypłaty funduszy dla innego kraju, jeśli ten naruszy zasady praworządności.