W środę rano Jarosław Kaczyński jawił się jako ktoś, kto z odwagą bliską szaleństwu mówi „sprawdzam”. Pośpiech, z jakim wniesiono pod obrady Sejmu nowelizację ustawy medialnej wymierzoną w TVN, i równoczesne usunięcie z rządu Jarosława Gowina, zdawały się być testem, w którym alternatywa jest jasna: triumf albo zgon.
Po południu opozycja ogłosiła, że to ona wygrywa. Przegłosowanie odroczenia obrad izby o trzy tygodnie dwoma głosami przewagi (229 : 227) było istotnie widowiskową porażką PiS. Aczkolwiek uwagę zwracała od razu prowizoryczność tego sukcesu.

Rzutem na taśmę

Za Gowinem poszła w tym głosowaniu jedynie piątka parlamentarzystów z jego środowiska, zaś posłowie Kukiz‘15 (choć nie wszyscy) po krótkiej chwili konsternacji ogłosili, że się pomylili. Co więcej, w głosowaniu nie brała udziału dwójka „prawowiernych” pisowców podejrzewanych o zagraniczne wyjazdy. Rząd znalazł się wprawdzie na krawędzi utraty większości, ale przecież nie stracił jej definitywnie.
Reklama
Po dwóch godzinach PiS większość jednak odzyskał – w brzydkim stylu. Z jednej strony złamał swoją marszałek Sejmu Elżbietę Witek. Jej decyzja, aby przegłosować reasumpcję popołudniowego werdyktu, była co najmniej wątpliwa regulaminowo, a z punktu widzenia przyzwoitości w życiu publicznym skandaliczna. Z drugiej, jak się zdaje, przekupiono posłów koła Kukiz‘15 głosujących dopiero co za odroczeniem. Trójka z nich weszła w skład nowej większości, która przeforsowała powrót do obrad. Czy było to jedynie przekupstwo korzyściami politycznymi, czy także innymi – to się dopiero okaże. Warto pamiętać, że poseł Lech Kołakowski wrócił kilka tygodni temu do klubu PiS za cenę dobrze płatnej posady.