Do prezesa PSL Władysława Kosiniaka-Kamysza wysłałem taki list: „Panie Prezesie, często wyrażanym w Polsce poglądem jest ten o babraniu się Polaków w historii (w domyśle: przesadnym i martyrologicznym). Ciekaw jestem, jak Pan sobie z tym poglądem radzi. Czy dla Pana środowiska, reprezentującego najstarszą polską partię polityczną, wciąż żywe są wspomnienia oporu przeciwko sanacji (dawne lata!), bitew w czasie Strajku Ludowego (1937!), partyzantki Batalionów Chłopskich? Czy jednak to już antykwariat dla koneserów historii? Zwłaszcza że spora część tej tradycji wcale nie jest zrozumiała dla współczesnego odbiorcy - bo i cóż było pięknego w walce przeciwko Józefowi Piłsudskiemu? Mam nadzieję, że uda nam się ustalić, czy w 2022 r. tradycja istnieje”. I zaczęliśmy rozmawiać.
Z Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem rozmawia Jan Wróbel
W szkole miał pan dobre oceny z historii?
Nie chwaląc się, owszem. Ale wiedzę o przeszłości i historii ruchu ludowego wyniosłem z domu.
Reklama
I nic dziwnego. W szkole o chłopach mówi się z okazji nędzy i pańszczyzny.
Ruch ludowy to całe moje życie. Dziadek był w Batalionach Chłopskich, ojciec jest do dzisiaj w PSL. Są w partii jeszcze lepsi: Urszula Pasławska jest piątym pokoleniem - jej pradziadek pod koniec XIX w. zakładał Mazurską Partię Ludową. Czy jako ludowcy sprawujemy władzę, czy też nie, to tradycję przekazujemy z pokolenia na pokolenie. Pierwszy raz byłem na Zaduszkach Witosowych w Wierzchosławicach w wieku 7 lat. I odtąd jestem co roku.
W pana rodzinie wspominano czasem wydarzenia z 1937 r.?
Tak, jednak oczy mi się otworzyły dopiero po studiach, podczas obchodów rocznicy strajków chłopskich w 2007 r. W szkole nie mówiono o tych wydarzeniach wcale, ale i poza szkołą temat „nie żył”. Może dlatego, że wielcy liderzy ruchu ludowego z 1937 r. nie mogli wystąpić w roli strażników pamięci? Wincenty Witos zmarł na emigracji w 1945 r., Stanisław Mikołajczyk uciekł za granicę w 1947 r. i był opluwany przez nową władzę, zaś Maciej Rataj, ostatni przedwojenny prezes Stronnictwa Ludowego, który sprzeciwił się strajkowi, został rozstrzelany przez Niemców w 1940 r. To ciekawe, ale pierwszy szereg działaczy SL nie palił się do strajku, bo był pewny, że akcja skończy się rozlewem krwi. Walki chciały doły partyjne. W Jarosławiu blisko 20 tys. chłopów na pytanie: „Chcecie strajku?”, krzyczało „tak!”. Poseł Bruno Gruszka - odwiedziłem 15 sierpnia w Radymnie jego grób, który odnowiliśmy - pytał, czy proklamować strajk, czy iść na całego. Nie było głosu sprzeciwu, krzyczano, że najwyżej pójdziemy bez was. Bunt, prawdziwy, wychodzi zawsze od dołu, bo emocji nie da się narzucić. W tamtych protestach zginęło więcej ludzi niż w niejednym powojennym proteście przeciwko komunizmowi. Te powojenne słusznie czci się, ten z 1937 r. jest ukrywany.
Bo?
Nie wpisuje się w retorykę walki narodu z obcą władzą. Bój polskich chłopów z polską żandarmerią kłuje w oczy. III Rzeczypospolita wielbi Piłsudskiego, a strajk z 1937 r. stanowił etap walki z dyktaturą jego następców. Po śmierci Marszałka w 1935 r. władze przejęli jeszcze bardziej nieudolni ludzie. W pewien sposób samozwańczymi następcami Piłsudskiego czują się obecnie politycy z kierownictwa PiS, co dodatkowo spycha w niepamięć „niesłuszną” historię. Jest to również przyczyna gloryfikowania zamachu majowego z 1926 r., mimo że samo słowo „zamach” ma w sobie negatywną emocję wobec sprawców. W Polsce zamach majowy na demokrację jest kreowany na korzystną zmianę.
Dobrą zmianę. Taki prequel.
A dla nas oznacza koniec demokracji. Oraz początek zakłamywania roli Witosa i Piłsudskiego w najbardziej dramatycznym wydarzeniu dwudziestolecia międzywojennego, czyli wojny z bolszewikami. Mało się o tym mówi, że 12 sierpnia 1920 r. Piłsudski złożył na ręce Witosa - pierwszego premiera chłopskiego w naszych dziejach - rezygnację. Szefem sztabu i autorem planu Bitwy Warszawskiej był gen. Tadeusz Rozwadowski. Jest dla mnie oczywiste, że to właśnie on jest autorem naszego owianego legendą sukcesu militarnego. I człowiekiem, który wytrzymał ogromną presję okoliczności. Z pomocą Witosa, który wytrzymał presję polityczną. Przecież ujawnienie dymisji, którą na ręce premiera Witosa złożył Józef Piłsudski, wówczas Naczelnik Państwa i Wódz Naczelny, załamałoby polski opór. Gdyby premier ujawnił dokument, który przechowujemy w Muzeum Ruchu Ludowego, to byśmy te wojnę przegrali. Przecież morale oparte było na bohaterskim Marszałku! Gdyby ludzie się dowiedzieli... Dla Witosa ten dokument był jak złoty interes - jedną kartką mógł pozbyć się rywala. Nie wykorzystał tego ani wówczas, ani później. Piłsudski mianował Witosa premierem, licząc na wsparcie polskiej armii przez chłopstwo, ale też dlatego, myślę, żeby w razie klęski zrzucić winę na chłopka-roztropka. Nigdy nie szanował Witosa. W 1922 r. dał mu order za obronę kraju przed bolszewikami, ale w 1930 r. go uwięził. Ludowcy byli od tej chwili poważnie represjonowani.
Jan Nowak Jeziorański opisuje taką scenkę z lat 30.: idą sobie harcerze wiejską drogą i napotykają wóz z jadącymi policjantami. Ci siedzą na zmaltretowanym facecie, a zapytani, kto to, odpowiadają: „Warchoł. Mikołajczyk się nazywa”. Pamiętacie tamte krzywdy?
Co roku jeżdżę do Muniny na Podkarpaciu - w 1937 r. zginęło tam 7 chłopów, kolejni zostali zabici w Majdanie Sieniawskim i Kasinie. W tym roku obchodzimy 85. rocznicę strajku, dbamy, by uroczystości były godne. Wiedza o tamtych wydarzeniach nie jest powszechna; zabici, ranni i represjonowani nie poruszają serc całego społeczeństwa, lecz ich los stanowi część naszej toż samości. Czemu ci ludzie wystąpili? Z tych samych powodów, dla których wystąpić mogliby i dzisiaj. Na sztandarach wypisana była wolność i demokracja, ale brak chleba i inflacja stanowiły czynnik nie mniej ważny. Znajome? Zwolnienia oficerów po 1926 r., którzy nie byli sanacyjni, odwołanie I prezesa Sądu Najwyższego i uwieńczone „sukcesami” zmiany w sądach. Znajome? Autorytaryzm to przeważający wpływ na losy państwa lidera i wąskiej grupy jego współpracowników. Parlament nie ma istotnej funkcji - także dzisiaj Sejm głosuje, przyjmuje, odrzuca...
Odrzuca wnioski opozycji.
Czasem się zdarzy jakiś epizod nie po myśli władz, ale kiedy sprawa jest naprawdę ważna, dojdzie do powtórnego głosowania. Sejm został upokorzony, zepchnięty na boczny tor. Tor główny to Nowogrodzka.
Dawno temu startował z waszych list Władysław Kozakiewicz, złoty medalista olimpijski i autor słynnego performance’u na Łużnikach.
Olimpiada w Moskwie była w 1980 r., a startował do Sejmu w 2011 r.
Miałem okazję zapytać go, dlaczego akurat z PSL? „To pewna firma - powiedział - ma ponad sto lat, stara jak mercedes”. Wie pan, Polska jest krajem ludzi wykorzenianych: albo z własnej woli, albo z cudzej, albo i z tej, i z tej. Na tym tle opowieść o „pniokach” brzmi nieco kosmicznie.
I być może nie ułatwia nam zdobycia wystarczającego poparcia. Bo jak pan mówi, zakorzenienie budzi zdziwienie i zarzuty, że działamy głównie dla siebie, chociaż prawie sto trzydzieści lat udowadniamy, że działamy przede wszystkim dla Polski.
Pana teść jest wójtem...
I bardzo dobrze, choć jest mniej związany z PSL niż mój ojciec, minister zdrowia w rządzie Tadeusza Mazowieckiego, czy ja. Dla mnie zakorzenienie Stronnictwa w historii rodzinnej jest podstawą myślenia o przyszłości, w której, co chyba jasne, warstwa chłopska liczebnie będzie mała. PSL jest inną formacją niż którakolwiek z innych partii politycznych w Polsce, bo silnie zakorzenioną w kulturze - i to nie tej ściśle politycznej, ale w kulturze dnia codziennego.