Aktorski remake animacji Disneya z 1998 r. pt. „Mulan” miał być pomostem pomiędzy Hollywood a Chinami. Miał nie tylko spodobać się Azjatom, lecz także widzom na całym świecie w przystępny sposób przybliżyć kulturę Państwa Środka. Zamiast tego wzbudził mnóstwo kontrowersji i dobitnie pokazał, jak wiele ideałów są w stanie porzucić hollywoodzcy twórcy filmowi, aby mieć szansę zarobić.
Pierwsze wezwania do bojkotu tegorocznej produkcji „Mulan” pojawiły się jeszcze latem 2019 r. i na nowo rozgorzały przed premierą. Wszystko przez to, że Liu Yifei, chińsko-amerykańska aktorka odgrywająca rolę Mulan, napisała na swoim profilu w serwisie Weibo (chińskim odpowiedniku Twittera), że wspiera chińską policję w starciach z protestującymi w Hongkongu. Prawdziwa lawina negatywnych komentarzy spadła jednak na Disneya po tym, jak w napisach końcowych produkcji znaleziono podziękowania dla służb bezpieczeństwa północnochińskiego regionu Sinkiang (Xinjiang), gdzie kręcono część scen do filmu. Problem w tym, że to właśnie te służby w tym regionie prowadzą przymusowe obozy pracy dla ponad miliona (dane szacunkowe) przedstawicieli kilkunastomilionowej muzułmańskiej mniejszości etnicznej Ujgurów. Oficjalnie „obozy reedukacyjne” mają służyć powstrzymaniu potencjalnych zamachów terrorystycznych. Pojawiały się też informacje, jakoby kobiety z tej mniejszości etnicznej były zmuszane do małżeństw z Chińczykami Han (grupa stanowiąca 92 proc. całej chińskiej populacji) z innych prowincji. Eksperci nie mają wątpliwości, że te działania są radykalną próbą niedopuszczenia do jakichkolwiek ruchów separatystycznych. Z tego powodu USA pod koniec lipca nałożyły sankcje na firmy z tego regionu, a w miniony wtorek zablokowały istotną część eksportu z Sinkiang.
Doktor Łukasz Jasina z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, prowadzący m.in. audycję „Lucky Luke” w Polskim Radiu RDC oraz Wieczór Kinomana w TVP Kultura, uważa, że Disney popełnił przy produkcji „Mulan” straszne błędy. Zdjęcia w regionie, gdzie chiński rząd łamie prawa człowieka i dziękowanie służbom zarządzającym obozami pracy jest według niego paskudną rysą na wizerunku koncernu spod znaku Myszki Miki.
– To tak, jakby ktoś w czasie II wojny światowej kręcił film o malowniczej wiosce w Bawarii i przy okazji podziękował za współpracę komendantowi obozu zagłady w Dachau – komentuje dr Jasina.
Reklama
Jego zdaniem specjalne podziękowania były albo wymuszone przez chiński rząd, albo to Disney chciał usilnie przypodobać się oficjelom z Pekinu. Możliwa jest też trzecia opcja – że dla producentów podziękowania były równie oczywiste jak te, które przekazali Nowej Zelandii i nie przyszły im do głowy potencjalne kontrowersje.

Cały artykuł przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP