25 marca 1832 r. w Paryżu odnotowano pierwszą ofiarę epidemii cholery. Tylko do września choroba spowodowała tam śmierć niemal 18,6 tys. osób. Stolica Francji na kilka miesięcy zamieniła się w dom pogrzebowy. Nie było dnia, aby po ulicach nie przejechał karawan z trumną. Jeden z nich stał się iskrą zapalną powstania.

Generał z okresu wojen napoleońskich Jean Maximilien Lamarque był bohaterem narodowym, który odznaczył się w bitwach pod Austerlitz, Wagram oraz w kampanii włoskiej. Do końca pozostał wierny Napoleonowi, a po klęsce cesarza zdecydował się nawet opuścić kraj. Gdy wrócił w 1818 r., zaczął się udzielać politycznie. Był zwolennikiem reformy agrarnej oraz zdecydowanym przeciwnikiem dynastii Burbonów, dlatego z radością przywitał monarchię lipcową Ludwika Filipa. Gdy w Królestwie Polskim wybuchło powstanie listopadowe, nawoływał do wsparcia Polaków w walce o wolność. Wiktor Hugo pisał o nim w „Nędznikach”, że „był człowiekiem sławy i czynu. Miał kolejno, za Cesarstwa i za Restauracji, oba rodzaje odwagi konieczne w tych dwóch epokach, odwagę na polu walki i odwagę na trybunie. Za Restauracji był wymowny, tak jak poprzednio był waleczny; w jego słowach czuło się szablę”. Zmarł na cholerę 1 czerwca 1832 r.

Cztery dni później karawan z trumną Lamarque’a ruszył spod domu zmarłego, położonego niedaleko placu Zgody. Trasa przejazdu prowadziła przez plac Vendôme, plac Bastylii i dalej do Panteonu, gdzie spocząć miał generał. Pogrzeb szybko zamienił się jednak w polityczną manifestację z udziałem nawet 100 tys. osób. Wnoszono okrzyki „precz z Ludwikiem Filipem”, które wyrażały nie tylko niezadowolenie z sytuacji ekonomicznej kraju, lecz także rozczarowanie brakiem zmian obiecanych w rewolucji lipcowej 1830 roku.

Gdy potężny tłum dotarł do mostu Austerlitz, od strony placu Bastylii nadjechał na koniu ubrany na czarno mężczyzna o pociągłej twarzy i z fantazyjnym wąsem. Trzymając czerwony sztandar obramowany na czarno, krzyknął: „Wolność albo śmierć!”. W reakcji tłum zaczął się gwałtownie przesuwać w stronę wojska. Hugo napisał, że „nagle padły trzy strzały”. Jeden zabił dowódcę szwadronu dragonów, drugi przypadkową staruszkę, a trzeci „zdarł naramiennik jednemu z oficerów”. „Teraz nie trzeba już nic więcej” – czytamy w „Nędznikach” – „Zrywa się nawałnica, padają kamienie, wybucha kanonada (…). Wyrywa się słupy, strzela z pistoletów, zaczyna rosnąć barykada”.

Reklama

Profesjonalizacja i zaawansowanie

Barykady rozumiane jako architektoniczne przeszkody w walkach miejskich istniały od starożytności. Gdy w 273 roku p.n.e. Pyrrus, król Epiru, próbował zdobyć Spartę, dostęp do miasta uniemożliwiły mu liczne bariery wybudowane przez kobiety. Z kolei w czasie wojen punickich z „przedpiersiami” czy „murami obronnymi” – jak wówczas nazywano te konstrukcje – mierzyli się i Rzymianie, i Kartagińczycy.

CAŁY TEKST W WEEKENDOWYM WYDANIU MAGAZYNU DGP