Zacząłem od opowiadań. To był początek, mus, bo nikt nie chciał wydać książki – tak początki swojej kariery wspomina Andrzej Sapkowski. Pierwsza historia o wiedźminie ukazała się w 1986 r. w miesięczniku „Fantastyka”. Od tego czasu status autora diametralnie się zmienił – dziś jego książki przetłumaczono już na kilkanaście języków, zaś Geralt stał się bohaterem gier, komiksów i w końcu – dobrego – serialu.

Netflix dał radę

Za mną, jeszcze przed oficjalną premierą, pięć odcinków pierwszej serii. Tym, co najbardziej ujmuje, jest spokój. Twórcy, w kontrze do współczesnych produkcji, zrobili serial, którego akcja toczy się tak jak u Sapkowskiego – bez wymuszonego pośpiechu, która jednak przyspiesza, kiedy jest to potrzebne.
Początek jest klasyczny – poznajemy bohaterów i ich charaktery, mocne punkty oraz denerwujące lub śmieszące wady. Wiedźmin to dobrze władający mieczem mutant stworzony po to, by zabijać potwory, ale który nie przyjmuje wszystkich zleceń. Yennefer może nie jest zdolną uczennicą w szkole czarodziejek, ale za to wie, jak osiągnąć to, czego chce. Ciri wygląda jak podrośnięte dziecko (aktorkę w umiejętny sposób odmłodzono) i nosi w sobie traumę ucieczki. A Jaskier, jak to Jaskier – raz irytuje, a raz bawi do łez.
Reklama