W 2020 r. przyjęto Narodową Strategię Onkologiczną, która wprowadzała zmiany w pięciu obszarach: od profilaktyki przez system opieki, informowanie pacjentów, po inwestycje w szpitalach i zmiany w kształceniu kadr. Założenie jest takie, że do 2030 r. ma być dostępne dla pacjentów 90 proc. terapii, które są oferowane w Europie. - Z realizacją nie jest tak źle - mówi prof. Piotr Rutkowski, szef Polskiego Towarzystwa Onkologicznego.
Z najnowszego sprawozdania wynika, że w 2022 r. wykonano ok. 60 proc. zadań. Reszta się ślimaczy lub w ogóle nie została zaczęta. Jak mówi prof. Rutkowski, na pewno poprawił się dostęp do wielu terapii. W jego klinice stało się tak w przypadku czerniaka, dzięki czemu w ostatnich latach przeżywalność zwiększyła się o 15 proc. On sam ocenia obecny system na cztery z minusem w sześciostopniowej szkolnej skali. Niektórzy wystawiają mocną trójkę.

Zamrażarki

Lekarze, których pytamy, jak oceniają stan leczenia onkologicznego, widzą poprawę, ale wymieniają absurdy, z którymi nadal się borykają, jak np. szybkość leczenia. Teoretycznie terminy leczenia są ściśle określone, a jeśli szpital ich nie dotrzyma, nie dostanie finansowania z NFZ. - Ale wszystko rozbija się o to, jak definiujemy początek leczenia - mówi jedna z lekarek. Czy jest nim podanie pierwszej dawki chemii, czy może rozmowa z lekarzem? - Nie jest to doprecyzowane, więc wielu pacjentów, czekając na początek leczenia, trafia do „zamrażarek”, jak my to nazywamy - opowiada lekarka. W systemie poślizgu nie widać, bo cały czas coś się dzieje, zbiera się konsylium, są robione kolejne badania diagnostyczne. Pacjent nawet nie wie, że czeka w wewnętrznej kolejce na zabieg, bo nie ma szybkiego terminu. - U nas jeśli nie możemy zrobić operacji, bo nie ma np. instrumentariuszek potrzebnych do zabiegu, zapisujemy na konsultację u psychoonkologa, co może być w papierach odhaczone jako początek leczenia. I terminy są dotrzymane - mówi onkolożka z innego szpitala. To problem dużych centrów, które często choć może dysponują lepszą diagnostyką, lepszym sprzętem czy bardziej doświadczonymi lekarzami, niekoniecznie wyrabiają się z „obsłużeniem” tak dużej liczby pacjentów. Kłopotem są także wielotygodniowe oczekiwania na opis badania przez radiologów, które zasadniczo wydłużają czas oczekiwania.
Reklama
Wiele zależy od regionu. Jak mówi dr Agnieszka Jagiełło-Gruszfeld z Narodowego Instytutu Onkologii, dostrzec można ogromne różnice w poziomie opieki, który przekłada się na stan pacjentek. - Kiedy do nas trafiają pacjentki z Podlasia, gdzie działa białostockie Centrum Onkologii, jestem pod wrażeniem, nic nie zrobiłabym lepiej. Ale są regiony, w których widać, że niemal wszystko było robione nie tak, jak trzeba - dodaje. Nie chce wymieniać województw, choć widzi powtarzający się schemat. Jej zdaniem to jest kwestia logistyki, dofinansowania oraz chęci dyrektorów i lekarzy w danym regionie.