Ponad 20 lekarzy rezydentów od 2 października prowadzi głodówkę w Dziecięcym Szpitalu Klinicznym w Warszawie. Domagają się wzrostu finansowania ochrony zdrowia do poziomu 6,8 proc. PKB w trzy lata, z drogą dojścia do 9 proc. przez najbliższe dziesięć lat. Chcą też zmniejszenia biurokracji, skrócenia kolejek, zwiększenia liczby pracowników medycznych, poprawy warunków pracy i podwyższenia wynagrodzeń.

W Katowicach i Białymstoku studenci ubrani w białe fartuchy, a także stażyści i rezydenci tamtejszych szpitali zgromadzili się na rynku. "Głos studentów wspiera rezydentów", "Dziękujemy" "Chcemy leczyć w Polsce!", "Zdrowie Polaka w cenie Big Maca!" – skandowali.

"Ja jeszcze 5 miesięcy temu też byłem studentem. Potem zacząłem staż podyplomowy w jednym z katowickich szpitali i zacząłem pracować w tym chorym systemie. Zacząłem przyjmować pacjentów, gdzie wypełniam 12 minut papiery, wszystkie dokumenty, karty, pobieram krew, a minutę patrzę na pacjenta i zbieram wywiad. Naprawdę to jest coś, czego nie życzę temu pacjentowi, ani sobie, gdybym ja był na jego miejscu" – powiedział do zgromadzonych w Katowicach protestujących lekarz rezydent Kamil Tkacz.

"Naszym głównym postulatem jest zwiększenie nakładów ogólnych na ochronę zdrowia. Jeśli zwiększymy nakłady na ochronę zdrowia, wzrośnie czas poświęcony pacjentowi, liczba pielęgniarek i sanitariuszy, będą oni godziwie wynagradzani i naprawdę może to uzdrowić służbę zdrowia" – dodał w rozmowie z PAP.

Reklama

Ewa Stogowska, która kilka tygodni temu rozpoczęła staż w Szpitalu Klinicznym w Białymstoku, mówiła, że jeśli finansowanie i podejście do służby zdrowia się nie zmieni, to ona obawia się, że nie będzie w stanie pomóc pacjentowi. "Jako osoba, która chciałaby dać z siebie wszystko pacjentowi, zwyczajnie przez wadliwy system, który można byłoby w jakikolwiek sposób naprawić, nie będę w stanie dać 100 proc. z siebie pacjentowi. Nie będę w stanie zdiagnozować go poprawnie, leczyć go poprawnie, pomimo moich najszczerszych chęci" - mówiła Stogowska.

Dodała, że obecnie lekarze są przemęczeni i dlatego nie są w stanie w 100 procentach pomóc pacjentom. Mówiła też, że praca odbija się też na ich życiu prywatnym.

W sobotę zaplanowane są kolejne pikiety poparcia dla protestujących rezydentów - w Warszawie i kilku miastach.

Studenci medycyny protestują mimo, iż wicepremier Mateusz Morawiecki powiedział we wtorek podczas sejmowej debaty nad budżetem 2018 r., że w ciągu najbliższego roku wzrost wydatków na służbę zdrowia będzie taki, jakiego nie było przez 28 lat - blisko 6 mld zł. W ciągu dwóch lat będzie to wzrost o 10 mld zł. Nigdy nie było takiego wzrostu - mówił.

W środę po rozmowach z rezydentami minister zdrowia Konstanty Radziwiłł również informował, że rok 2017 jest rekordowym pod względem nakładów na ochronę zdrowia - powyżej 80 mld zł; natomiast odsetek PKB na ochronę zdrowia przekroczy 4,7 proc. i będzie najwyższy w historii Polski.

Odnosząc się do strajku lekarzy rezydentów prezes PiS Jarosław Kaczyński przyznał w piątek podczas spotkania z klubami "Gazety Polskiej", że wydatki na służbę zdrowia powinny wynosić minimum 6 proc. PKB. "Udział wydatków na służbę zdrowia w PKB, czyli tej ogólnej puli corocznych dochodów (...), to ciągle jest bardzo mało, to jest 4 proc. z kawałkiem. To ciągle rośnie, ale rośnie dość wolno. Takie minimum minimorum (absolutne minimum - PAP), ale podkreślam minimum minimorum to jest 6 proc." - stwierdził Kaczyński.

Powiedział też, że PiS rozumie racje rezydentów. "Do tego będziemy musieli rzeczywiście dojść, ale nie możemy tego robić pod wpływem nacisków grupy młodych ludzi - wyjaśnił. Przypomniał, że obecny rząd wychodzi z sytuacji stworzonej przez poprzedników. "Teraz musimy z tego wychodzić, jesteśmy gotowi zawsze korygować różnego rodzaju błędy, ale też nie ma cudów - sytuacja finansowa jest dobra, ale (...) to nie jest tak, że my dzisiaj mamy jakąś wielką nadwyżkę pieniędzy, a rząd tego nie chce dać" - powiedział prezes PiS.(PAP)

autorzy: Anna Gumułka, Sylwia Wieczeryńska

edytor: Dorota Skrobisz