Gastronomia i produkcja spożywcza, mechanika, budownictwo, drogownictwo i instalacje budowlane oraz elektronika i elektryka – jak wynika z najnowszego raportu Krajowego Ośrodka Wspierania Edukacji Zawodowej i Ustawicznej (KOWEZiU), choć do nauczania jest dopuszczonych 213 zawodów, to najwięcej szkół oferuje wykształcenie w tych specjalizacjach bez względu na to, czy rynek ich potrzebuje, czy jest nimi nasycony.
Powód tego, jak pokazuje badanie przeprowadzone przez GfK Polonia na zlecenie KOWEZiU wśród dyrektorów szkół, jest banalny: szkoły uczą tego, co jest dla nich najłatwiejsze. W ponad połowie placówek o ofercie przesądziła dostępność zaplecza i wyposażenia techniczno-dydaktycznego oraz wykwalifikowanej kadry.
– Myślenie jest takie: skoro już szkoła ma zatrudnionych nauczycieli gastronomii, przyswojony program i uczy tego samego od dziesiątek lat, to dyrekcji i powiatom nie chce się sprawdzać, czy młodzi „technicy żywienia i gospodarstwa domowego” znajdą po jej zakończeniu pracę – mówi prof. Andrzej Rabczenko, ekspert Pracodawców RP ds. szkolnictwa. A często nie znajdują. Wyższą podaż uczniów niż popyt na pracowników zaobserwowano już w szkołach kształcących mechaników, kucharzy, elektryków, fryzjerów, rolników i techników hotelarstwa. Czyli tych, których jest w Polsce najwięcej i które wciąż organizują największe nabory.
Reklama
– Szkołom brakuje pełnego obrazu rynku pracy, miarodajnych prognoz jego rozwoju. A także wsparcia ze strony samorządu w zakresie tworzenia spójnej wizji szkolnictwa zawodowego – ocenia Małgorzata Wnęk-Kolaska, ekspert ds. rynku pracy i szkolnictwa z Deloitte. To także potwierdziło badanie GfK Polonia, w którym okazało się, że co piąty dyrektor o kolejnych klasach w danych zawodach decydował pod wpływem intuicji.

Rekomendacje DGP

● Samorządy we współpracy z dyrekcją szkół powinny regularnie przeprowadzać audyty specjalizacji zawodowych uczonych w szkołach średnich regionu. I porównać je z zapotrzebowaniem na rynku pracy. Zatrudnianie nauczycieli danej specjalizacji czy posiadanie określonej bazy materialnej jest mniej ważne niż dobro uczniów.

● Jeżeli zawód uczony w danej szkole jest nadwyżkowy na rynku pracy, można ograniczać jego nauczanie, np. w kolejnych naborach zamiast czterech klas organizować nabór tylko do jednej. A w miejsce pozostałych opracowywać inne, bardziej przyszłościowe kierunki zawodowe.

● Warto wsłuchać się w to, co mówią i jakie potrzeby deklarują lokalni przedsiębiorcy, organizacje pracodawców i doradcy z rynku pracy – otwierać kierunki kształcenia w oparciu o ich zamówienia.

● Niezbędnym warunkiem uruchomienia nowego kierunku musi być zebranie odpowiedniej liczby uczniów. Przygotowania trzeba zacząć przynajmniej rok wcześniej od rozeznania w gimnazjach i promowania nowego profilu zawodowego.

● Warto korzystać z ogólnopolskiego audytu oferowanych kierunków kształcenia i na jego podstawie przygotować na nową perspektywę finansową UE wykaz zawodów wymagających wsparcia (są niszowe, ale rośnie na nie zapotrzebowanie, np. górnictwo gazowe w związku z łupkami, ich kształcenie jest droższe, wymaga opracowania nowych programów albo są zawodami umierającymi, ale możliwy jest ich niszowy choćby renesans).

● Większy nacisk położyć na naukę języków obcych. Uzupełnić program ich nauki o słownictwo techniczne i specjalistyczne dla danego zawodu.