"Dla prezydenta (USA Joe) Bidena, który liczył na uporządkowane wycofanie się USA z Afganistanu, chaos w Kabulu niesie echa upadku Sajgonu w 1975 roku - dokładnie tego, czego chciał uniknąć" - napisał znany publicysta i dziennikarz "Washington Post" David Ignatius. Opisał w ten sposób konsekwencje ostatnich dni w Afganistanie, gdzie talibowie błyskawicznie zajmowali nowe tereny, w tym dwa z trzech największych miast kraju, i zagrażają Kabulowi.

W reakcji na te wydarzenia Pentagon ogłosił, że mimo niemal kompletnego procesu wycofania wojsk amerykańskich z Afganistanu tymczasowo wyśle do tego kraju 3 tys. żołnierzy, by ewakuować większość pracowników ambasady USA w Kabulu.

Jeszcze niecałe dwa tygodnie temu Biden zapewniał w Białym Domu, że przejęcie Kabulu przez talibów i powtórka scen z Sajgonu są "wysoce nieprawdopodobne".

Również "New York Times" wskazuje na porównania z Wietnamem w 1975 r., kiedy wobec szybkiej ofensywy komunistów z Północy amerykańscy i wietnamscy pracownicy ambasady musieli być pospiesznie ewakuowani z dachu budynku za pomocą śmigłowców.

"Kilka osób (w Departamencie Stanu USA - PAP) posępnie wskrzesiło porównanie, którego wszyscy chcieli uniknąć: upadku Sajgonu" - pisze dziennik. Również na łamach nowojorskiej gazety ekspert think tanku American Enterprise Institute Frederick Kagan ocenił, że za "katastrofalny" sposób wycofania wojsk z Afganistanu odpowiada Biden.

"Sposób, w jaki ogłosił ostateczne wycofanie amerykańskich wojsk - na początku sezonu walk, według szybkiego harmonogramu i bez adekwatnej koordynacji z władzami Afganistanu, po części wepchnęło nas w obecną sytuację" - przekonuje Kagan.

Ekspert przyznaje, że zawarty przez poprzedniego prezydenta USA Donalda Trumpa układ z talibami - mówiący o wycofaniu wojsk do maja 2021 r. - postawił Bidena w trudnej sytuacji. "Ale nie uzasadnia to pośpiechu ani konsekwencji, które teraz obserwujemy (...) Odpowiedzialne wycofanie wymagało więcej czasu i lepszego przygotowania. Historia zapamięta Bidena, rzekomego mistrza polityki zagranicznej, jako kogoś, kto zawiódł w tym najbardziej kluczowym zadaniu" - ocenił komentator.

Redakcja konserwatywnego dziennika "Wall Street Journal" jest jeszcze bardziej krytyczna.

"Źle zaplanowany, wykonywany na złamanie karku odwrót z Afganistanu staje się strategiczną klęską i moralną katastrofą" - napisał dziennik. Krytykuje m.in. ramy czasowe operacji, błędy takie jak zbyt szybkie wycofanie lotnictwa i cywilnych pracowników zajmujących się m.in. naprawami, a także dążenie do operacji mimo jasnych ostrzeżeń ze strony służb. "WSJ" wskazuje, że część winy za ten stan rzeczy ponosi również poprzednik Bidena, który zawarł z talibami umowę dotyczącą warunków wyjścia z kraju.

Z kolei publicysta CNN Stephen Collinson twierdzi, że sytuacja w kraju dowodzi tylko tego, co przez lata mówił prezydent Biden.

"Narastająca katastrofa zdaje się potwierdzać domniemany argument Bidena, że USA nie udało się stworzyć niczego trwałego w Afganistanie, mimo śmierci i obrażeń u tysięcy Amerykanów, sojuszników i cywilów oraz wydania ponad biliona dolarów" - pisze komentator. Przypomina słowa Bidena z wtorku, że Afgańczycy "muszą chcieć walczyć o swój kraj".

"Dla milionów Afgańczyków stojących teraz przed perspektywą życia pod drakońskimi rządami talibów to bezduszne stwierdzenie. Ale taka jest chłodna ocena Bidena w kwestii interesów jego własnego kraju" - podsumowuje.

"FT": Afganistan podważa wiarygodność polityki zagranicznej Bidena

Sytuacja w Afganistanie, która jest pochodną decyzji prezydenta USA Joe Bidena o wycofaniu wojsk z tego kraju, podważa wiarygodność jego polityki zagranicznej - pisze w piątek komentator "Financial Times" ds. zagranicznych Gideon Rachman.

Po błyskawicznej ofensywie talibów Bidenowi trudno będzie teraz przekonywać do swego głównego hasła polityki zagranicznej - "Ameryka wróciła" (America is back) - ocenia Rachman.

"Wprawdzie to były prezydent Donald Trump rozpoczął wycofywanie amerykańskich wojsk z Afganistanu i rozpoczął oparte na urojeniach rozmowy pokojowe z talibami, które do niczego nie doprowadziły. Ale zamiast podjąć odwrotną decyzję Biden przyspieszył wycofywanie sił" - przypomina komentator.

"Rezultaty są przerażające, talibowie zajmują miasto za miastem, a upadek rządu wydaje się nieunikniony" - pisze Rachman.

Rodzi się strategiczne pytanie, w jaki sposób katastrofa w Afganistanie, która jest właściwie porażką zachodniej koalicji walczącej w tym kraju, odbije się na wiarygodności USA na całym wiecie. I jak wpłynie na rywalizację między Waszyngtonem a Pekinem. Ameryka ponosi jakąś klęskę i znakomicie wpasowuje się to w narrację rządów Chin i Rosji, które głoszą, że następuje schyłek potęgi USA, a amerykańskie gwarancje bezpieczeństwa nie są wiarygodne - komentuje publicysta.

Jeśli bowiem Stany Zjednoczone nie są konsekwentne w walce z talibami, to budzi to wątpliwości, czy naprawdę skłonne są bronić swoich sojuszników. "A przecież globalna struktura sojuszy Ameryki opiera się na założeniu, że w ostatecznych sytuacjach, siły USA zostaną wysłane, by bronić sojuszników, do Azji, Europy i w inne miejsca" - podkreśla Rachman.

W Waszyngtonie politykom nasuwa się przede wszystkim analogia z Wietnamem. "Pojawiły się już doniesienia, że Ameryka stara się przekonać talibów, by nie zaatakowali ambasady USA w Kabulu, aby uniknąć powtórki scen znanych z upadku Sajgonu w 1975 roku" - pisze autor.

Podkreśla też: "Amerykanie wiedzą, że jeżeli zdecydują się wycofać resztki swych sił z Kabulu, to w istocie podpiszą wyrok śmierci na afgański rząd".

Wprawdzie 14 lat po upadku Sajgonu skończyła się zimna wojna, Zachód wygrał, a o wyniku konfrontacji między Ameryką a Sowietami przesądził nie Wietnam lecz siła gospodarcza i polityczna USA, ale "te abstrakcyjne myśli nie stanowią teraz pocieszenia dla oblężonego narodu Afganistanu" - konkluduje Rachman.

Część krajów zachodnich zamyka swe ambasady w Kabulu i ewakuuje personel

Z uwagi na pogarszającą się sytuację w Afganistanie i ofensywę talibów część krajów ogranicza swą działalność dyplomatyczną w stolicy kraju, Kabulu. Niemcy przyspieszyły ewakuację pracowników swej placówki. Dania i Norwegia zamykają ambasady i ewakuują personel.

Szef niemieckiej dyplomacji Heiko Maas zapowiedział w piątek, że Niemcy w najbliższych dniach ograniczą personel swojej ambasady w Kabulu do "absolutnego minimum" i wzmocnią jego bezpieczeństwo.

"Rządowy zespół ds. koordynacji kryzysowej postanowił również przyspieszyć loty czarterowe, które pierwotnie planowano na koniec sierpnia" - powiedział Maas dziennikarzom w Denzlingen w południowych Niemczech.

Dodał, że chodzi o ewakuację personelu ambasady, a także lokalnych afgańskich współpracowników. Afgańczycy, którzy nie mają wiz, mają dostać dokumenty już w Niemczech.

Duńska stacja telewizyjna TV2 poinformowała, powołując się na ministra spraw zagranicznych Jeppe Kofoda, że ambasada w Kabulu została czasowo zamknięta a jej personel jest ewakuowany do kraju.

Zamknięcie ambasady w stolicy Afganistanu i ewakuację dyplomatów a także miejscowych pracowników z rodzinami zapowiedziała w piątek także szefowa MSZ Norwegii Ine Eriksen Soereide.

Wcześniej USA zapowiedziały wysłanie dodatkowo trzech tysięcy żołnierzy do pomocy w ewakuacji części personelu z ambasady amerykańskiej w Kabulu.

Wielka Brytania zapowiedziała wysłanie ok. 600 żołnierzy, by pomóc swym obywatelom opuścić Afganistan.

Swe siły specjalne wysyła do Kabulu też Kanada, zajmą się one ewakuacją kanadyjskiej ambasady.

Postępująca błyskawicznie ofensywa Talibanu doprowadziła do przejęcia drugiego co do wielkości największego afgańskiego miasta, Kandaharu na południu kraju oraz Heratu na zachodzie.

Od 6 sierpnia bojownicy talibscy, którzy walczą z afgańskim rządem i chcą narzucić surową wersję rządów islamskich (szariatu), przejęli kontrolę nad 14 z 34 afgańskich stolic prowincji.

Rosja zapowiedziała, że nie jest brana pod uwagę ewakuacja ambasady w Kabulu. Specjalny wysłannik prezydenta Rosji do Afganistanu i dyrektor departamentu II Azji w rosyjskim MSZ Zamir Kabułow powiedział agencji TASS, że talibowie "nie są zdolni do przejęcia Kabulu w przewidywalnej przyszłości".