Pierwsza wizyta prezydenta Stanów Zjednoczonych Joego Bidena w regionie upłynie pod znakiem kryzysu energetycznego. Amerykański przywódca w środę przyleci do Jerozolimy, skąd później uda się do saudyjskiej Dżeddy na szczyt państw Rady Współpracy Zatoki Perskiej. Będzie próbował przekonać bliskowschodnich polityków do zwiększenia produkcji ropy naftowej, by pomóc w obniżeniu rekordowo wysokich cen za baryłkę. Oficjalnie Biały Dom zaprzecza jednak, że to energia, a nie kwestia normalizacji stosunków Izraela z resztą świata arabskiego, będzie tematem przewodnim podróży. W ten sposób współpracownicy demokraty próbują znaleźć poparcie dla jego wizyty w regionie – wielu członków Partii Demokratycznej jest sceptycznie nastawionych do pogłębiania więzi z Arabią Saudyjską, którą jeszcze podczas kampanii wyborczej Biden określił mianem „międzynarodowego pariasa”. Budowa przez Izrael nowych sojuszy na Bliskim Wschodzie spotyka się za to w Waszyngtonie ze sporym poparciem.
Według informacji „Financial Timesa” USA nie spodziewają się jednak żadnych konkretnych zapowiedzi w sprawie zwiększenia produkcji ropy podczas szczytu. Wpływ na to może mieć sposób postrzegania obecnej sytuacji przez Arabię Saudyjską. Tamtejszy minister energii Abdulaziz ibn Salman przekonywał niedawno, że rynek jest stosunkowo zrównoważony. Niecały miesiąc temu odwiedził też Sankt Petersburg, gdzie podczas Międzynarodowego Szczytu Ekonomicznego spotkał się z wicepremierem Rosji Alexandrem Novakiem. Po wizycie podkreślał, że stosunki między Arabią Saudyjską a Rosją są tak ciepłe jak pogoda w Rijadzie. Novak stwierdził z kolei, że Moskwa będzie mogła kontynuować współpracę w ramach OPEC+ (forum zrzeszające członków Organizacji Krajów Eksportujących Ropę Naftową oraz innych eksporterów tego paliwa) nawet po wygaśnięciu obecnego porozumienia, którego termin upływa jesienią tego roku.