Wydawać by się mogło, że demonstracje wiernych przed katolickim Czerwonym Kościołem na pl. Niepodległości w centrum Mińska z wielką polityką mają niewiele wspólnego. W sierpniu 2020 r., gdy po sfałszowanych przez Alaksandra Łukaszenkę wyborach wybuchły protesty, władze szanowały integralność świątyni - uciekający przed milicją demonstranci mogli w niej się ukryć. Służby dyktatora zażądały jedynie zaplombowania wejść na wieżę, która była doskonałym punktem dla strzelca wyborowego.
Wówczas Łukaszenka chciał stłumić protesty po swojemu. Brutalnie, lecz małymi krokami i systemowo. Bał się, że „przyjaciele z Rosji” będą chcieli mu w tym pomóc, wywołując jatkę snajperem-prowokatorem upozowanym na opozycjonistę. Stąd plomby MSW na drzwiach we wszystkich atrakcyjnych punktach obserwacyjnych przy pl. Niepodległości. Dyktator zdawał sobie sprawę, że jego pole manewru radykalnie się zawęża, a ubabrany we krwi całkowicie straciłby podmiotowość. Rozprawiając się z opozycją po swojemu, zyskał jednak trochę czasu.
Dziś jednak Władimir Putin urządza mu to, co w rosyjskiej gwarze więziennej określa się mianem kidałowa. Czyli szantażuje porzuceniem, jeśli ten nie zdecyduje się na pełne podporządkowanie. To również podejście pakietowe: idziesz na współpracę - w nagrodę zyskujesz kredyty (w grę wchodzi 1,5 mld dol. na wsparcie niewydolnej gospodarki) albo tracisz władzę, a może i życie. Kreml naciska również na pełne zaangażowanie Mińska w wojnę z Ukrainą. Łukaszenka szuka więc choć minimalnej przestrzeni. I tu wracamy do Czerwonego Kościoła, który jest jego kartą przetargową. Słabą kartą przetargową.
Jak przekonują rozmówcy DGP, w ostatnich tygodniach białoruskie MSZ na polecenie dyktatora próbowało nawiązać kontakt z Sekretariatem Stanu Stolicy Apostolskiej. Miało wybadać, na ile watykańska dyplomacja może być przydatna jako pośrednik w przekonywaniu Zachodu do otwarcia na Mińsk. Gdy okazało się to nieskuteczne, zaczęto uderzać w Kościół katolicki na Białorusi, aby Watykan zmienił zdanie.
Reklama
Za kontakty ze Stolicą Apostolską ma odpowiadać Uładzimir Makiej, szef MSZ, były pułkownik sowieckiego wywiadu wojskowego GRU. To jemu przypisuje się również doprowadzenie do wizyty sekretarza stanu Stolicy Apostolskiej Pietro Parolina w Mińsku w marcu 2015 r. Wówczas doszło do jego spotkania z Łukaszenką, co uznano za szczytową formę relacji Białoruś-Watykan, od początku pomyślanych jako lewar do gry z Zachodem; i jako komunikat dla Kremla, że Mińsk ma możliwości samodzielnego działania na arenie międzynarodowej. Jak jednak przekonują rozmówcy DGP, dziś ten kanał jest już zamknięty.