Chińczycy, starający się wszelkimi możliwymi środkami prowokować sąsiedni Tajwan i dawać mu do zrozumienia, kto tam rządzi, nie posiadali się we wrześniu z oburzenia, gdy nagle w ich okolicy pojawiło się mnóstwo zachodnich okrętów wojennych. Do ćwiczących w regionie zachodnich flot po raz pierwszy od 2002 roku dołączyła też marynarka wojenna Niemiec.

Niemcy boją się partyzantów

Niemiecka fregata „Badenia-Wirtembergia” oraz okręt zaopatrzenia „Frankfurt nad Menem” przedefilowały przez Cieśninę Tajwańską, wzięły udział w manewrach, a po tym pokazie siły i sojuszniczej jedności, rozpoczęły powrót do domu. Po drodze zatrzymały się w indyjskim Goa, gdzie ich marynarzy odwiedził kanclerz Olaf Scholz i dopiero gdy polityk odleciał do Europy, zaczęły się problemy.

Marynarze zaczęli bowiem rozważać, jaką trasą wrócić do Niemiec, a na pierwszy rzut oka najlepsza wydawała się ta najkrótsza, czyli przez Morze Czerwone. Jednak jak informuje wtorkowy „Der Spiegel”, minister obrony Niemiec, Boris Pistorius uznał, że jest to trasa zbyt niebezpieczna, a jego flocie grozić mogą ataki jemeńskich partyzantów Houti. Ci zaś, od wielu miesięcy ostrzeliwujący szlaki żeglugowe na Morzu Czerwonym, nie mają oporów, by rzucać wyzwanie każdej flocie, nawet najsilniejszych państw świata.

„Resort obrony rozważał zasadność planowanej trasy do domu przez Morze Czerwone. Ostatecznie zwyciężył sceptycyzm. Decydujące było przede wszystkim znaczne pogorszenie się sytuacji bezpieczeństwa na Morzu Czerwonym. Ponadto inne kraje, które działają tam za pomocą okrętów wojennych, zgłosiły, że ochrona eskorty nie jest obecnie możliwa” – informuje Spiegel.

Unijna misja bezradna. Partyzanci wygrywają

Na pierwszy rzut oka można się zdziwić, iż uzbrojone okręty wojenne czują strach przed jemeńskimi bojownikami, jednak faktem jest, że nie udało ich się nawet poskromić marynarce USA oraz połączonym flotom unijnym. Te ostatnie, operujące w regionie w ramach misji „Aspides”, wprost miały odradzić Niemcom podróż najkrótszą drogą. Europejskie siły w okolicy mają być zbyt słabe, by poradzić sobie z bojownikami.

„Dowódca unijnej misji morskiej „Aspides” ostrzegł niedawno, że niebezpieczeństwo na Morzu Czerwonym w żaden sposób nie zostało zażegnane. Dowódca zażądał od państw członkowskich szybkiego dostarczenia większej liczby okrętów wojennych na potrzeby jego misji” – czytamy w Der Spiegel.

Tymczasem, jak informował niedawno „Wall Street Journal”, jemeńscy Houti coraz bardziej zaczęli zaprzyjaźniać się z Rosją, która dostarczać ma im danych satelitarnych o zmierzających w region Morza Czerwonego statkach handlowych i okrętach wojennych. Dane te, przekazywane za pośrednictwem irańskiego wywiadu, miały pomóc Jemeńczykom w rozszerzeniu swych ataków na żeglugę i spowodowaniu, iż stały się one o wiele bardziej precyzyjne. W efekcie wielu największych światowych przewoźników musiało zrezygnować z krótszej drogi do Europy i wybrać starą trasę – okrążając całą Afrykę. Teraz w ich ślad poszły niemieckie okręty wojenne.