Putinowska tarcza w postaci stałych dochodów ze sprzedaży superdrogich surowców okazała się bowiem odporna na wstrzymanie eksportu towarów, transferu technologii czy na odcięcie Rosji od zachodniego obiegu pieniądza.
Wśród europejskich i amerykańskich obserwatorów zdaje się dziś dominować przekonanie, że na szybkie zakończenie konfliktu nie ma więc co liczyć. Trzeba raczej czekać, aż sankcje zaczną Rosję boleć dotkliwiej, a to może się stać dopiero w dłuższym okresie.
Na postawiony tu problem można spojrzeć także z drugiej strony. Nie sprawdziły się bowiem wszystkie te kasandryczne przepowiednie, które głosiły, że zadarcie z rosyjską „uzbrojoną stacją paliw” straszliwie się na Zachodzie zemści. Był to argument szczególnie nośny w takich krajach jak Niemcy, podkreślali go zaś przedstawiciele tamtejszego wielkiego biznesu. Na przykład prezes BASF Martin Brudermüller otwarcie mówił rok temu o tym, że wywołane pójściem na wojnę ekonomiczną z Rosją „wstrzymanie dostaw gazu przyniesie największy kryzys gospodarczy od końca II wojny światowej i kres niemieckiego dobrobytu”. Takie stanowisko – podzielane zresztą przez innych wpływowych przedstawicieli kręgów przemysłowych – do dziś ma oczywisty wpływ na postawy decydentów politycznych w takich krajach jak Niemcy i przekłada się na ich sceptycyzm co do śmielszego uderzenia w Rosję.
CAŁY TEKST W WEEKENDOWYM WYDANIU DGP I NA E-DGP
Reklama