Oficjalnie w Rosji ludzie nie tylko garną się do wojska, by raz na zawsze pokonać Ukrainę, ale i sam kraj stać na to, by wojnę, lub jak to oni ją nazywają – specjalną operację wojskową – toczyć długie lata. Z prowincji docierają jednak pomruki, że wojsko chwyta się wszelkich sposobów, aby związać koniec z końcem.
Przedszkolaki z Rosji mają misję od wojska
Burzę wśród Rosjan w azjatyckim Jekaterynburgu wywołała zbiórka, jaką w szkołach i przedszkolach ogłosiły lokalne władze. Jak informuje portal e1.ru, do rodziców jednej z placówek przedszkolnych przyszła wiadomość, aby dzieci przyniosły różne rzeczy, jakie mogą się przydać żołnierzom na froncie.
„Na liście znalazły się nie tylko ciepłe ubrania i konserwy, ale także różne narzędzia i materiały do napraw: linoleum, farby, pędzle, szpatułki, piła tarczowa, śrubokręt, przewody, gniazdka, lampy” – pisze rosyjski portal.
I choć cześć rodziców nie widziała nic złego w tym, aby w jakiś sposób wesprzeć swych wojskowych, to ich czujność wzbudziły materiały, których domagało się wojsko. Zaczęli zastanawiać się, po co komuś na ukraińskim froncie piły tarczowe, gniazdka oraz lampy.
- Co innego zbieranie skarpetek, majtek, środków higieny osobistej i suchych racji żywnościowych, a co innego zbieranie pił tarczowych, farb, skrętek i innych materiałów budowlanych. Coś dziwnego i niezrozumiałego. Czuję się, jakby ktoś budował daczę – zauważa w rozmowie z mediami jedna z matek.
Rosyjscy dziennikarze szybko ustalili, że autorem listu jest lokalna administracja wojskowa, która przesłała go do naczelnika obwodu czałowskiego. Widnieje na nim podpis dowódcy jednostki, a lokalne władze potwierdzają, że rozesłały je do placówek szkolnych, nie odpowiadając jednocześnie na pytanie, po co komu na froncie materiały budowlane.
„Nikt nie jest zmuszany do oddawania czegokolwiek, jest to wydarzenie dobrowolne. Nie rezygnujemy z niczego. Wysyłamy wszystko, co przynoszą, jako ładunek humanitarny” – poinformowała portal e1.ru służba prasowa władz okręgowych.
Masz biznes w Rosji. Zapłać za wojnę!
Wypadek z Jekaterynburga można by jeszcze zrzucić na karb nadgorliwości lokalnych władz, które chcą się pochwalić przed centralą, jak to wspierają wojnę na Ukrainie, gdyby nie kolejne doniesienia, tym razem z Saratowa. Tu jednak już nie rozdrabniano się i nie proszono o skarpetki, czy konserwy dla wojska, ale wprost o pieniądze. List, jaki skierowały do niej władze obwodu saratowskiego, udostępniła w mediach społecznościowych właścicielka restauracji „Dacha”, Jelena Pawłowa-Rusinowa.
„Proszą o regularną pomoc finansową dla uczestników „ specjalnej operacji wojskowej ” - 0,2 proc. miesięcznych obrotów firmy” – pisze restauratorka.
Pismo, do którego dotarł portal Meduza, zawiera dokładne wskazówki, jak przebiegać ma pomoc, a pieniądze powinny być regularnie wpłacane na konto Ministerstwa Pracy i Ochrony Społecznej. Obowiązek zapłaty tego swoistego podatku wojennego dotyczyć ma wszystkich restauratorów i właścicieli gastronomii. I tak to w praktyce wygląda rosyjskie bogactwo, i doskonały stan gospodarki, którym oficjalnie chwali się kremlowska propaganda.