Chiny, które przespały pierwszy rok wojny, stawiając wyłącznie na Moskwę, zaczęły najwyraźniej „dywersyfikować pakiet”. Temu bowiem przede wszystkim służy europejski wojaż Li Hui, byłego ambasadora ChRL w Rosji, tytułowanego teraz „specjalnym przedstawicielem do spraw euroazjatyckich”. Ze swej strony Wołodymyr Zełenski coraz częściej opuszcza Kijów i odwiedza ważne stolice świata zachodniego, uzyskując w nich deklaracje, sporo mówiące o strategicznych intencjach głównych aktorów dramatu. W tle mamy zaś słabnącą Rosję i rachuby na nowe rozdanie w globalnym porządku.

Chińczyk w Kijowie

Jeśli ktoś spodziewał się gwałtownego przełomu, to się srodze zawiódł, ale wizyta Li Hui w Kijowie we wtorek i w środę to wydarzenie bez wątpienia ważne, przynajmniej symbolicznie. To pierwszy pobyt tak wysokiego rangą chińskiego dyplomaty w stolicy Ukrainy od czasów zupełnie niepamiętnych (czytaj: przedwojennych). To także sygnał, że niedawna rozmowa telefoniczna Xi Jinpinga z Zełenskim, która sama w sobie była dla wielu sensacją, a Moskwę poważnie zaniepokoiła, nie była gestem jednorazowym i pustym. Ewidentnie mamy do czynienia z refleksją w Pekinie i z przewartościowaniem dotychczasowego stanowiska wobec wojny we wschodniej Europie.

Chińczycy, nawet jeśli kiedyś po cichu popchnęli Władimira Putina do agresji, to nigdy nie poparli jej wprost. Ale trudno ukryć, że aktywnie kibicowali tej awanturze – i w znacznym stopniu skorzystali na jej skutkach.

Reklama

Treść całego artykułu można przeczytać w piątkowym wydaniu Dziennika Gazety Prawnej albo w eDGP.

Autor jest wykładowcą Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach, ekspertem fundacji Po.Int oraz Nowej Konfederacji