Chiński błąd Unii Europejskiej. Kto zyska, a kto na nim może tylko stracić?
Chińczycy są jak Borg ze „Star Treka”. Borg to kolektyw ras, każdy z jego przedstawicieli jest połączony z resztą, tworząc jedną świadomość, wspólnie dążą do perfekcji i asymilują inne istoty oraz przejmują ich technologie.
Uruchomienie przez zachodni kapitał fabryki na terenie Państwa Środka oznacza najczęściej odtworzenie jej produkcji w innym, już chińskim zakładzie. W amerykańskim serialu nikomu nie przychodzi do głowy, by się z Borgiem układać.
Ale Unia Europejska, za namową Francji i Niemiec, podpisała pod sam koniec 2020 r. umowę inwestycyjną z Chinami. Trzeba mieć dużo optymizmu, by sądzić, że przyniesie to UE korzyści – Pekin nie wypełnił zapisów innych porozumień handlowych, a więc mocno wątpliwe, by zrobił to tym razem.
Negocjowana od 2013 r. Kompleksowa umowa inwestycyjna (CAI, Comprehensive Agreement on Investment). ma poprawić dostęp unijnych inwestorów do chińskiego rynku oraz uchronić ich przed wymuszanym transferem technologii. CAI zakłada m.in. swobodny dostęp do inwestycji w poszczególnych sektorach (zniesienie wymogów licencyjnych) oraz stworzenie w nich równych szans (level playing field). To istotne, bo chiński rząd jest mocno zaangażowany w prowadzanie polityki gospodarczej, wspierając firmy lub subsydiując poszczególne sektory. Do wejścia umowy w życie konieczna jest jeszcze ratyfikacja porozumienia przez Radę UE oraz Parlament Europejski.
Na osiągnięciu porozumienia przed 2021 r. zależało Niemcom i Francji, bo to firmy z tych państw najwięcej inwestują za Wielkim Murem. Na umowie zyskać mogą także przedsiębiorstwa powiązane w globalnych łańcuchach wartości z Chinami, bo może ona przyczynić się do spowolnienia lub zaniechania wycofywania produkcji z Państwa Środka.
Treść całego artykułu przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP.
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Komentarze (9)
Pokaż:
NajnowszePopularneNajstarsze