Z Mariuszem Suroszem rozmawia Estera Flieger
Spora część Polaków nie traktuje czeskiej historii zbyt poważnie, a przynajmniej niewiele o niej wie. W powszechnej świadomości Czechy raczej nie istnieją jako jedno z państw doświadczonych przed dwa systemy totalitarne.
To prawda, wiedza o dwudziestowiecznej historii naszego południowego sąsiada nie jest duża. Wciąż utrzymuje się stereotyp śmiesznego Czecha, który przez cały czas siedzi w gospodzie. Przekonałem się o tym, pracując w Pradze jako turystyczny przewodnik, a przed pandemią oprowadzałem ok. 3 tys. Polaków rocznie; zauważyłem, że osobom, które mają mniej niż 35 lat, takie postaci jak Václav Havel czy Jaroslav Hašek niewiele mówią. I jeszcze jedna historia - kiedyś jedna z redakcji zamówiła u mnie tekst o Karelu Čapku, wybitnym pisarzu, który był wymieniany wśród kandydatów do Literackiej Nagrody Nobla, przyjacielu Tomáša Masaryka, prezydenta stawianej przed II wojną światową za wzór demokracji Czechosłowacji. Kiedy już wysłałem materiał, dostałem odpowiedź, że „jest za poważny, to przecież o czeskim pisarzu”. Sporo w tym wszystkim protekcjonalizmu.
Skąd on się bierze?
Reklama
Z przekonania, że Czesi nie chcieli walczyć i łatwo się poddali - najpierw w 1938 r., a następnie 30 lat później. Lekceważy się także takie wydarzenia, jak powstanie praskie, które wybuchło 5 maja 1945 r.
W kontekście rosyjskiej agresji na Ukrainę przypomina się o układzie z Monachium z 1938 r. - to rozpoznawany symbol zdrady Zachodu wobec Czechosłowacji. Nawet prezydent Wołodymyr Zełenski stwierdził, że zgoda Zachodu na propozycję Putina - który o przyszłości Ukrainy chciał decydować podczas negocjacji z innymi mocarstwami - byłaby nowym Monachium.
Monachium to dla Czechów temat, do którego nieustannie wracają. Wystarczy spojrzeć, ile książek na ten temat jest wciąż wydawanych, a rozmawiając z Czechem o historii, można być pewnym, że prędzej czy później się pojawi. Czechom towarzyszy zazdrość o to, że Polacy mogli walczyć, oraz poczucie straconej szansy i zawodu.
Szansy na co?
Na budowę silnego, czechosłowackiego etosu, który wykuwałby się podczas wojny, tak jak dziś wykuwa się ukraińska tożsamość.
Dlaczego bohaterkami pańskiej książki „Ach, te Czeszki!” jest osiem kobiet?
Czesi mówią o przeklętych ósemkach. To przełomowe w ich historii daty: 1918 r. - powstanie Czechosłowacji, 1938 r. - Monachium, 1948 r. - przejęcie władzy przez komunistów, 1968 r. - koniec Praskiej Wiosny i 1989 r. - aksamitna rewolucja. Na każdą z bohaterek mojej książki wpływ miała jedna z tych ósemek. Na przykładzie losów ośmiu kobiet, które poznałem osobiście albo poprzez materiały archiwalne, widać, że wielka historia zmienia życie jednostek, zmuszając do opowiedzenia się po jednej ze stron i wyboru pomiędzy zachowaniem twarzy a spokojną egzystencją. Niektóre z bohaterek chciały tylko przeżyć, inne zmienić bieg zdarzeń. To dylematy znane pod każdą szerokością geograficzną, ale mieszkańcom narażonej na liczne i wyjątkowe zawirowania dziejowe Europy Środkowo-Wschodniej - szczególnie.
Wybierać musiała aktorka Adina Mandlová. Czy jej decyzje są w jakimś stopniu reprezentatywne dla czeskiej historii podczas II wojny światowej?
Jeśli już, to dla środowisk twórczych. Branża filmowa, której częścią była pierwsza z bohaterek mojej książki, stanęła przed dylematem: jak przetrwać, a jednocześnie móc działać, realizować filmy - a więc w jakim stopniu kolaborować z okupantem. Moim zdaniem Adina była wolna od większych rozterek, bo nie widziała różnicy między pracą przed wojną a w jej trakcie, bo dalej powstawały filmy - nie straciła pracy, była na planie i cieszyła się niesłabnącą popularnością. Z tego, co właściwie się dzieje, zdała sobie sprawę dopiero wtedy, kiedy zaczęły krążyć plotki, że jest kochanką Karla Hermanna Franka, ministra Rzeszy ds. Czech i Moraw. W Czechach Adina pozostaje gwiazdą, nadal emitowane są filmy z jej udziałem. Ale bardzo często postrzega się ją przy tym jednoznacznie - najważniejsza była dla niej kariera, dla sukcesu zrobiłaby wszystko. Bez znaczenia, w jakich czasach i jakimi metodami. Ja na jej los patrzyłem inaczej, zdając sobie sprawę z tego, że wszystko, co o niej wiemy, jest pochodną opinii innych, zaś z jej wspomnień wyłania się obraz, że wciągnięta w wielką historię walczyła o siebie w nieprzyjaznym męskim świecie.
Przyznaję, że wzbudziła we mnie sympatię. Trudie nie była Czeszką. Dlaczego znalazła się wśród bohaterek pana książki?
Była Brytyjką. Służyła w armii, poznała Josefa Bryksa, czeskiego pilota, za którego wyszła. Podczas wojny Bryks przysporzył sporo kłopotów Niemcom, uciekając z kolejnych obozów. A po 1945 r., jako demokrata i żołnierz walczący na Zachodzie, uznany został za zagrożenie dla komunistów. W wyzwolonej już Pradze żołnierze Armii Czerwonej dobijali bagnetami w szpitalach rannych własowców - oddziały te zostały stworzone przez Niemców do walki z bolszewizmem, ale przeszły na stronę powstańców - którzy odnieśli rany, walcząc po stronie powstańców przeciwko III Rzeszy. Przez komunistów uznawani byli za zdrajców. Obserwujący to Czesi mogli zyskać wyobrażenie o tym, jak wygląda komunistyczna rzeczywistość. Oczywiście dochodziło do kradzieży, gwałtów, morderstw, ale skala przemocy w Czechosłowacji była inna niż w Polsce. Czescy piloci, w przeciwieństwie do polskich, wrócili do kraju, nie mieli dylematu, bo wydawało się, że ich ojczyzna pozostanie demokratyczna. Tak się nie stało. Trudie przyjechała z mężem do Czech. To historia o zderzeniu z realiami Europy Środkowo-Wschodniej, która znalazła się w sowieckiej strefie wpływów.

Cały wywiad z przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP.