W rozmowach w stolicy USA wezmą udział zarówno prezydent Joe Biden, jak i szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen, ale tym razem to nie symboliczne uśmiechu, a twarde interesy handlowe zdominują rozmowy obu stron. Biorąc pod uwagę eskalację konfliktu izraelsko-palestyńskiego i duże obiekcje części amerykańskiego establishmentu w sprawie utrzymania dotychczasowego poziomu wsparcia Ukrainy, handlowe negocjacje będą miały wiele podtekstów. Przed von der Leyen niełatwe zadanie utrzymania dobrego klimatu współpracy z administracją amerykańską z jednej strony i uniknięcia krytyki państw UE za zbyt jastrzębie stanowisko w sprawie sytuacji w strefie Gazy.

Cłami w chińskiego smoka

Stany Zjednoczone chcą przekonać UE do nałożenia w przyszłości ceł na aluminium (10 proc.) i stal (25 proc.) dla „gospodarek nierynkowych”, co oznacza eufemistyczne określenie Chin. Cła miałyby objąć 70 proc. importu z Państwa Środka, jednak od początku tej dyskusji pojawiają się znaki ostrzegawcze ze strony WTO, jakoby był to protekcjonistyczny środek uderzający w swobodę handlu. W tym duchu również wypowiada się część stolic, w tym Berlin, które nie do końca zgadzają się z polityką odcinania się od Chin. Niemcy, dla których Chiny to jeden z wciąż najważniejszych partnerów handlowych chciałyby utrzymania kanałów współpracy pomimo współpracy, która kwitnie na linii Pekin-Moskwa.

Reklama

UE jednak chce w pierwszej kolejności zabezpieczyć własne interesy przez gwarancję, że USA nie nałożą podobnych ceł w przyszłości na europejskie przedsiębiorstwa. Poprzedni taki krok, na który zdecydowała się administracja Donalda Trumpa w 2018 r., poważnie naruszył współpracę transatlantycką, a cła, choć zostały zniesione przez Bidena w 2021 r., to jedynie tymczasowo. Teraz Unia oczekuje większych gwarancji ze strony Stanów Zjednoczonych, a te – póki co – nie nadchodzą. Do projektu dokumentu, który Biden i von der Leyen mają parafować w Waszyngtonie, dołączono w ostatnich dniach zapis, że mechanizm celny może zostać wprowadzony przez USA w przyszłości. Warunkiem zawieszenia ceł w przyszłości jest dla Waszyngtonu wyjęcie spod europejskich regulacji dotyczących dostosowania poziomu emisji dwutlenku węgla amerykańskich przedsiębiorstw działających na terenie Europy, co budzi sprzeciw m.in. krajów Beneluksu. Nawet jeśli nie uda się osiągnąć porozumienia w tej sprawie dziś, to zgodnie z umową obie strony dały sobie czas do końca października na znalezienie kompromisowego rozwiązania. Fiasko dzisiejszych rozmów znacznie jednak ostudziłoby dalsze konsultacje. A Stany Zjednoczone oczekują dziś od Brukseli lojalności nie tylko w globalnym wyścigu z Chinami, ale także wobec konfliktu izraelsko-palestyńskiego.

Wiele frontów, jeden głos

Choć dzisiejsze rozmowy miał zdominować handel, to atak Hamasu na Izrael i reakcja władz państwa izraelskiego zmieniły znacząco amerykańskie spojrzenie na najważniejsze cele polityki zagranicznej. Dziś administracja Bidena, wobec sprzeciwu części kongresmenów utrzymania pomocy na rzecz Ukrainy, próbuje zestawić w jednym pakiecie wsparcie zarówno dla Tel-Awiwu, Kijowa, jak i Tajwanu. USA oczekują, że na wszystkich palących się światowych frontach UE będzie stać u boku Waszyngtonu, prezentując jednolite stanowisko. A o to będzie trudno, biorąc pod uwagę krytykę, z jaką spotkała się von der Leyen po swojej wizycie w Tel-Awiwie. Wizyta odbyła się bowiem na kilka dni przed oficjalnymi konsultacjami unijnych liderów w sprawie stanowiska wobec konfliktu izraelsko-palestyńskiego. Dziś unijny mainstream coraz częściej – jak szef unijnej dyplomacji Josep Borrell czy także w ostatnich dniach szef Rady Europejskiej Charles Michel, upomina się o prawa ludności cywilnej w Gazie i możliwość dostarczenia im pomocy humanitarnej, którą UE potroiła. Stany Zjednoczone, choć same również przyznały 100 mln dolarów (ok. 20 mln dolarów więcej niż Bruksela) pomocy humanitarnej i ogłosiły porozumienie w sprawie transportu pomocy z Egiptu, to oczekują też jednoznacznego stanięcia przez państwa UE po stronie Izraela. Von der Leyen stanie zatem przed trudnym zadaniem uspokojenia i zapewnienia o solidarności partnerów amerykańskich, a z drugiej utrzymania się w ramach mandatu danego przez „27” w ostatnich – mocno ogólnikowych – oświadczeniach. Tym bardziej, że Bruksela jest świadoma słabnącego zainteresowania wojną w Ukrainie wśród amerykańskiego establishmentu i zamierza wykorzystać okazję do otrzymania gwarancji wsparcia ze strony administracji Bidena. Przedstawiciele unijnych instytucji oraz państw członkowskich wprost sygnalizują, że jeśli Stany Zjednoczone wycofają swoją pomoc na rzecz Ukrainy, wówczas państwa UE nie będzie stać na zastąpienie amerykańskich pakietów pomocowych własnymi. Geopolityczna układanka robi się coraz bardziej skomplikowana dla współpracy transatlantyckiej i możliwości pełnego sukcesu w starciu z Rosją wspieraną przez Chiny. Dzisiejszy szczyt może unijno-amerykański sojusz ugruntować i wprowadzić względny spokój po obu stronach Atlantyku na koniec roku lub wręcz przeciwnie – dodatkowo skomplikować i tak już niełatwą współpracę na linii Bruksela-Waszyngton.