Wprawdzie wojna celna podczas Wielkiego Kryzysu wysadziła w powietrze światową gospodarkę i zrujnowała Stany Zjednoczone, lecz republikanie mogli przynajmniej powiedzieć, że dotrzymują wyborczych obietnic

Podwojono taryfy celne na zboże i masło. Pierwszy raz nałożono cło na kiszoną kapustę. Pośród niewielu dóbr wolnych od opłat celnych pozostały – co dość niezwykłe – pijawki i szkielety (być może jako polityczny »napiwek« dla Amerykańskiego Towarzystwa Medycznego, jednakże cierpko odebrany)” – pisze Lawrence W. Reed w książce „Wielkie mity Wielkiego Kryzysu”.

Po wejściu w życie ustawy Smoota– Hawleya do końca 1932 r. obroty w handlu światowym spadły o 47 proc. Wkrótce w krajach uprzemysłowionych pracę straciło 34 mln ludzi. Do tego jeszcze niemal ustał międzynarodowy handel żywnością. W tym sektorze gospodarki wartość zawieranych kontraktów zmalała o 75 proc. Dla amerykańskich farmerów oznaczało to wyrok śmierci. Lato 1930 r. przyniosło im wspaniałe plony z obsianych po same brzegi pól. Tylko nikt nie chciał ich kupić. Do tego jeszcze nisko oprocentowane pożyczki z budżetu federalnego zachęcające do zwiększenia produkcji nagle stały się kamieniem u szyi. „Ceny produktów rolnych spadły, co doprowadziło do bankructwa dziesiątki tysięcy rolników. Buszel pszenicy, który w 1929 roku był sprzedawany za dolara, około 1932 roku kosztował jedynie 30 centów” – pisze Lawrence W. Reed.

Podczas kampanii wyborczej Donald Trump obiecał mieszkańcom pasa rdzy, że za jego prezydentury wrócą czasy świetności w niegdyś tętniących życiem przemysłowych miastach. Dziś metropolie leżące wzdłuż Wielkich Jezior od stanu Illinois i Indiana po Pensylwanię wymierają. Wyprowadzanie produkcji przemysłowej do państw z tańszą siłą roboczą zaowocowało ubóstwem w regionach niegdyś budujących mocarstwo Stanów Zjednoczonych. Gdy liczne afery coraz mocniej pogrążają prezydenta Trumpa, on przypomniał sobie o wyborczych obietnicach. Ich realizację ułatwia mu artykuł 301 amerykańskiej ustawy o handlu z 1974 r., dający prezydentowi wolną rękę w nakładaniu karnych ceł na zagraniczne produkty. Inaczej więc niż w przypadku np. budowy muru na granicy z Meksykiem, nie musi liczyć się ze zdaniem Kongresu. Trump zaczął od wprowadzenia ceł na stal i aluminium, czym zaszokował m.in. kraje Unii Europejskiej, Kanadę i Meksyk. Jednak po mocnym uderzeniu zawiesił ich wejście w życie do 1 maja, dając tym szansę drugiej stronie na zaproponowanie korzystnych dla USA zmian. Wprawdzie premier Belgii Charles Michel stwierdził, że Trump „przystawił nam pistolet do głowy”, ale nie przekreśla to możliwości porozumienia.
Jeszcze bardziej napięte stały się relacje Waszyngtonu z Pekinem. W przypadku Chin prezydent USA zamierza wymusić zmniejszenie rekordowego deficytu handlowego jego kraju. W zeszłym roku wyniósł on aż 375 mld dol. Jak ogłosił w tym tygodniu Biały Dom, oprócz stali i aluminium prezydent postanowił więc objąć nowymi cłami aż 1,3 tys. chińskich produktów, których eksport do USA przynosi Państwu Środka ok. 50 mld dol. rocznie. Najboleśniej Pekin odczuje karne cła na urządzenia zaawansowane technologicznie. Chiny już odpowiedziały karnymi taryfami, obejmującymi 128 amerykańskich produktów, m.in.: owoce, wina i wieprzowinę. Na razie to drobiazgi, lecz ostatnia ze światowych wojen handlowych też zaczęła się od drobnych kłopotów amerykańskich farmerów.
Reklama
Treść całego artykułu można znaleźć w piątkowym wydaniu DGP.

>>> Polecamy: A jednak wojna handlowa? Trump chce zwiększyć cła na chińskie produkty o 100 mld dol.