Pytany o to, czy ten światowy zakres odpowiedzialności nie czyni z niego potencjalnego rywala Jeffa Immelta, dyrektora naczelnego GE, Nani Beccali znów ucieka się do dyplomatycznej metafory. – Nie prowadzę żadnych operacji. Jestem kimś w rodzaju Hilary Clinton – mówi. – Nie sądzę, żeby była ona zagrożeniem dla Baracka Obamy. To mniej więcej tak, jak podczas wojny w Iraku: ja jestem na miejscu Colina Powella, a ludzie prowadzący wojnę – czyli prowadzący operacje – są jak Donald Rumsfeld.

Ameryka i świat

Nani Beccalli należy do niewielkiej, ale rosnącej grupy wybrańców, którzy prowadzą działalność firm poza Ameryką Północną. Kolejną taką osobą jest Jean-Phillippe Courtois, Francuz, który jako prezes Microsoft International nadzoruje – jak mówi – działalność „w 230 krajach oprócz dwóch niewielkich, czyli USA i Kanady”.
Bank inwestycyjny Goldman Sachs ma działające z Londynu międzynarodowe „ramię”, którym kierują Richard Gnodde i Michael Sherwood jako dyrektorzy naczelni, ale jego geograficzna gestia jest bardziej skomplikowana niż w przypadku Microsoftu czy GE i nie obejmuje całego świata.
Reklama
General Motors to kolejna amerykańska firma, która ma osobnego szefa do spraw operacji międzynarodowych: jest nim Nick Reilly, do którego obowiązków doszedł właśnie nadzór nad Oplem, niemiecką częścią GM. Jego rola jest jednak trochę inna: w przeciwieństwie do Naniego Beccaliego i Jean-Phillippe Courtoisa, zaangażowany jest w działalność operacyjną.

>>> Czytaj też: Zaufanie i odwaga to najważniejsze cechy dobrego menedżera

Takie stanowiska tworzą raczej firmy amerykańskie niż europejskie. Choć różnią się one od siebie, ich istotę stanowi idea powiązania firmy ze światem oraz promowanie wśród wyższego kierownictwa wzrostu w skali międzynarodowej. Ta funkcja z uwagi na ogromny zasięg geograficzny wiąże się z wielkimi wyzwaniami – od polityki wewnętrznej po oszałamiającą różnorodność typów rządów i kultur. Niektórzy, jak Klaus Kleinfeld, Niemiec z pochodzenia i szef amerykańskiej firmy aluminiowej Alcoa, sceptycznie podchodzą do samej idei dyrektora do spraw międzynarodowych. – To bardzo dziwna, amerykańska koncepcja. Jeśli chce się być firmą międzynarodową, musi to być zawarte w jej kulturze, a nie narzucane za pomocą tworzenia specjalnego stanowiska – mówi.



Trzeba być

Mimo to trudno się dziwić, że Microsoft i GE wyznaczyły takich szefów – w obu przypadkach umiejscowionych w Europie – ponieważ każda z nich napotkała w tej dekadzie problemy z europejskimi urzędami regulacyjnymi. Pytany o wyzwania, z jakimi styka się w pracy, Jean-Phillippe Courtois wspomina o unijnym śledztwie w sprawie Microsofta. – Z pewnością dla firmy była to pora, żeby zainwestować w obecność w Europie – mówi. Stosunki poprawiły się do tego stopnia, że Komisja Europejska, ogłaszając rok 2009 jako rok innowacji i kreatywności, uznała go za „ambasadora innowacji i kreatywności” – co oznacza, że stanął na jednym podium z politykami, którzy poprzednio karcili jego firmę.
Na naciski ze strony Unii Europejskiej zareagował także GE – zwłaszcza po zablokowaniu jego oferty na Honeywell. Gdy w 2001 roku Nani Beccalli obejmował stanowisko, przeniósł swoją siedzibę z Londynu do Brukseli. Nie angażuje się on bezpośrednio w żadne operacje GE, skupia się natomiast na światowej strategii grupy i na uczestnictwie we wszelkich zbiorowych działaniach, które mają wpływ na pozycję firmy.
To oznacza, że jej działalność musi być coraz bardziej zbieżna z postępowaniem rządów i organów regulacyjnych. – Rządy odgrywają coraz większą rolę w cyklu koniunkturalnym – mówi pan Beccalli. W zeszłym roku GE głosił inicjatywę ściślejszej współpracy z rządami; to posunięcie wynikało z oceny korzyści, jakie biznes może osiągnąć z programów stymulacyjnych. Nie sprowadzają się one tylko do tego, co firmy mogą sprzedać sektorowi rządowemu. Nani Beccalli mówi również o pomocy w kształtowaniu rozwiązań z zakresu polityki gospodarczej – i zabieganiu o interesy GE. Pyta więc: – Kto wydaje pieniądze? Władze centralne za dużo ich nie mają. Sprawy rozstrzyga się na poziomie władz lokalnych i miejskich. Czyli na poziomie Borisa Johnsona (mera Londynu), a nie premiera Gordona Browna.

Szef w drodze

Takie podejście oznacza, że trzeba dużo podróżować. Jean-Phillippe Courtois przyznaje, że 60 proc. czasu pracy spędza w podróżach, odwiedzając rocznie do 40 krajów. Nani Beccalli twierdzi, że przez 70–80 proc. czasu pracy jest w drodze. – To ważne, bo nie mógłbym rozmawiać z kolegami np. o Kazachstanie, gdybym tam nie był i nie powąchał tamtejszego powietrza – mówi. Rozmawiając z „FT” przygotowywał się akurat do lotu do Aten, żeby spotkać się z Jeffem Immeltem: razem mają odbyć podróż do Kuala Lumpur, Singapuru, Dżakarty i Delhi, by spotkać się z premierami tych państw i innymi politykami.
Jak ci menedżerowie nadzorują kraje, a które odpowiadają? W Microsofcie świat podzielony jest na 13 obszarów, z których 11 podlega dyrektorowi Courtoisowi. Co kwartał przeznacza trzy godziny na analizę problemów każdego z nich i pojawiających się tam możliwości.



Natomiast Nani Beccalli z GE co pięć tygodni dokonuje dwudniowego przeglądu operacyjnego, zajmując się pierwszego dnia Azją i Bliskim Wschodem, a drugiego Europą i obiema Amerykami. Umożliwia mu to pełnienie roli pomostu między centralą firmy a poszczególnymi krajami.
– Zachwalam firmę w tych regionach, a w firmie zachwalam te regiony. Czasem ta prezentacja wewnątrz firmy jest trudniejsza niż prezentowanie jej na zewnątrz – mówi dyrektor Beccalli. Jako przykład przytacza przypadek menedżera odpowiadającego za Skandynawię, który kilkakrotnie wysuwał pomysł przejęcia norweskiej firmy wiatrowej Scan Wind, zanim wreszcie dwa miesiące temu GE przypieczętował tę transakcję.

Firmowi weterani

Sam Beccalli za jedno z największych wyzwań w swojej karierze uważa podróż na Bliski Wschód w 2002 roku, wkrótce po objęciu stanowiska. Wrócił z niej przekonany, że są tam szanse robienie interesów, m.in. w produkcji urządzeń medycznych w Arabii Saudyjskiej. Ale było to niedługo po atakach terrorystycznych 11 września i wiele osób w GE okazywało sceptycyzm. – Mnóstwo czasu zajęło mi przekonanie firmy, że to naprawdę szansa – wspomina.
Zewnętrznemu obserwatorowi może się wydawać, że w przypadku tych dwóch dyrektorów, którzy „rządzą światem” istnieje duże niebezpieczeństwo konfliktu z szefem grupy. Ale zarówno Nani Beccalli, jak i Jean-Phillippe Courtois twierdzą, że ich pozycja w firmach, w których pełnili różne funkcje, pomaga im unikać takich problemów.
Dyrektor Courtois był jedenastym pracownikiem Microsoftu we Francji, a w skali świata – czterechsetnym: dziś firma zatrudnia 92 tys. osób. – Gdy jest się w firmie przez 25 lat, poznaje się masę ludzi. Gdy Steve Ballmer, nasz naczelny, odwiedza Wielką Brytanię czy Francję, ja mu towarzyszę – mówi. Z kolei dyrektor Beccalli podkreśla, że na 44 osoby w komitecie wykonawczym GE w pewnym momencie 17 pochodziło ze stosunkowo małego działu plastyków.
Ich wypowiedzi sugerują, że ludzie z zewnątrz mieliby na tym stanowisku trudności. Z kolei narodowość może być w tym przypadku pomocna. Na pytanie, czy wewnątrz GE też musi pełnić rolę dyplomaty, Nani Beccalli nieskromnie odpowiada: – Jestem Włochem. Wszyscy wielcy dyplomaci to Włosi.