Antyczny Prometeusz ulepił człowieka. Następnie dał mu ogień, aby go wzmocnić. Dziś Georgios Papandreu stoi przed podobnym wyzwaniem. Musi dać swoim rodakom mityczny ogień, dzięki któremu będą w stanie przeżyć.

Jednak nawet jeśli powiodą się plany premiera i zażegna on groźbę bankructwa Grecji, jakie będą tego polityczne skutki?

Już dziś widzimy masowe strajki Greków. Nie ma grup zawodowych, które nie wychodziłyby na ulice w geście niezadowolenia. Nawet dziennikarze, dla których takie manifestacje zwykle są zawodową pożywką zdecydowali się protestować.

Papandreu znalazł się w potrzasku. Jeśli nie przeprowadzi wystarczających reform, zginie od kul krytyki Komisji Europejskiej i opinii publicznej Starego Kontynentu. Natomiast jeśli uda mu się zreformować kraj, związki zawodowe mogą mu tego nie wybaczyć. Będą jak sęp, który przylatywał codziennie wyjadać Prometeuszowi wątrobę. Czy premier jest w stanie aż tak się poświęcić?

Reklama

Jeśli mu się uda, to nadzieja w tym, że po kilkudziesięciu latach Grecy opamiętają się i, podobnie jak Herakles, który uwolnił Prometeusza, rozgrzeszą i docenią byłego już wtedy premiera.

Dalsze porównania do greckiej mitologii tracą na tym etapie sens, bo w dzisiejszej wersji wydarzeń Grecy zmienili kolejność historii. Mianowicie zdążyli otworzyć puszkę Pandory już w prologu opowieści, podczas gdy w oryginalnym micie Pandora otwiera puszkę już po uwolnieniu Prometeusza.

Jednak współcześni Grecy mają jeszcze jedną rzecz wspólną z przytoczoną historią: podobnie jak Hellenowie w mitologii nie wiedzą, jak zamknąć puszkę Pandory, którą okazał się dziś wart 300 mld. euro dług, sprowadzający wszystkie nieszczęścia na Helladę.