To miał być ostateczny triumf Johna Maynarda Keynesa – kryzys, podczas którego rządy zrobiły to, do czego brytyjski ekonomista nakłaniał ich w czasach Wielkiego Kryzysu, dowód na to, że elita pociągająca za sznurki polityki monetarnej i fiskalnej może spowodować, że niezliczeni aktorzy życia gospodarczego będą w zwartym szyku maszerowali w stronę ożywienia.

Koncepcja Keynesa jest niezwykle prosta w swojej konstrukcji, ponieważ skupia się na bardzo krótkiej perspektywie czasowej w gospodarce zamkniętej. Skoro konsumenci nie chcą wydawać, to niech państwo wydaje za nich; skoro inwestorzy nie chcą inwestować, to niech państwo inwestuje za nich; skoro inwestorzy nie chcą ryzykować, to niech bank centralny zredukuje zysk na mało ryzykownych inwestycjach prawie do zera.

Miesiąc temu żaden znany analityk nie przewidywał, że problem greckiego długu zagrozi światowemu systemowi finansowemu, a jednak tak się właśnie stało. Nemezis zawsze wchodzi drzwiami, których nikt nie obserwuje. Istnieje ryzyko, że banki międzynarodowe przestaną pożyczać sobie pieniądze, tak jak to zrobiły na przełomie 2008 i 2009 r., co miałoby katastrofalne konsekwencje dla państw, które ze środków pożyczonych od banków finansują gigantyczne deficyty budżetowe.

Koszt ubezpieczenia europejskich banków przed bankructwem jest jeszcze wyższy niż po plajcie Lehman Brothers w 2008 r. Mamy do czynienia z realnym kryzysem. Być może Unii Europejskiej uda się na chwilę uspokoić sytuację, ale jeśli nawet, to kryzys niedługo znajdzie inne ujście.

Reklama

Administracja Baracka Obamy, podobnie jak większość rządów na świecie, zdecydowała się na końską dawkę keynesowskiego lekarstwa, podnosząc deficyt budżetowy do nieznanego w czasach pokoju poziomu 13 proc. i utrzymując krótkookresowe stopy procentowe w pobliżu zera. Doradziła to makroekonomiczna dynastia: główny doradca ekonomiczny Obamy Lawrence Summers jest krewnym dwóch laureatów ekonomicznego Nobla, Kennetha Arrowa i Paula Samuelsona, przy czym ten drugi napisał podręcznik, z którego trzy pokolenia ekonomistów czerpały keynesowską mądrość.

I wydawało się, że to wszystko zadziała. Nawet najbardziej zagorzali krytycy administracji Obamy i ekonomiki keynesowskiej cieszyli się, że nadchodzi „ożywienie w kształcie litery V”. Amerykańscy konsumenci, którzy właśnie stracili 6 bilionów dolarów w wartości nieruchomości i których czekała największa fala przechodzenia na emeryturę w dziejach Ameryki, uznali, że jednak nie muszą oszczędzać. Spółki z indeksu S&P 500 odchudziły się do kadłubowego personelu, przestały inwestować i zadeklarowały 60-procentowy wzrost zysku między drugimi kwartałami 2009 i 2010 r. Wreszcie najnowsze dane o zatrudnieniu pokazują, że na rynku pracy nie ma poprawy.

Pełna treść artykułu: Ulegliśmy keynesowskiej iluzji bogactwa